Dzisiaj otrzymałem nową ksywkę - jestem Szczupieńczyk. To po pierwszej po śniegach kąpieli w stawie. Za pierwszym rzutem frisbee musiało wylądować jakoś niefortunnie, wpół zanurzone, bo zupełnie nie mogłem go odnaleźć. Pływałem prosto, w prawo, w lewo, z powrotem... Oni coś tam krzyczeli z brzegu, wyciągali ręce, ale bez skutku. Wyskoczyłem ociekający na brzeg, ale Ona znowu zachęciła mnie do wskoczenia do wody. Tym razem w końcu sukces - wyłowiłem je. Uranii też rzucili jej aport. Jak zwykle, do momentu rzutu nie przestawała ujadać, a potem skoczyła z wyraźnym wahaniem na bombę - nie za daleko od brzegu, ostrożnie, jakby sondując zbiornik. Jednak w wodzie szybko odzyskuje pewność siebie, więc rytmicznie powiosłowała po swoje frisbee. Jej jest bardziej niezatapialne, więc nigdy nie ma problemu z jego odnalezieniem. W drodze powrotnej trafiła na stromy brzeg i spojrzała na Niego w niemym oczekiwaniu pomocy. Chwycona pod paszki w mig dała sobie radę i znalazła się na murawie. U mnie biorą górę emocje. Skaczę do wody często zanim jeszcze frisbee wyleci z Ich ręki, jak najdalej do przodu, aby zyskać na dystansie, bo przecież ono nigdy nie upada przy samym brzegu. Potem już, jeżeli nie jest to taki spaprany rzut, jak ten pierwszy, prędko je wyławiam i zmierzam z powrotem. Wydostaję się na ziemię jednym skokiem, ale najczęściej nie oddaję frisbee od razu jak należy (chyba, że z wyprzedzeniem dostanę stanowczą komendę), tylko cwałuję na stronę trochę je poturbować. Później już mogę ostatecznie oddać - przecież zaraz znów poleci do wody! Tym razem nie udało się zdokumentować Szczupieńczyka w jego żywiole. Zamiast tego coś z majowej botaniki: kwitnąca róża gęstokolczasta. Akurat wczoraj zaczęła zmieniać się pogoda. Wyraźnie powiało chłodniejszym powietrzem - co za ulga, potem po południu zaczęło kropić, a wieczorem deszcz przeszedł w gęstą i równomierną ulewę. Jakby w zgodzie z pogodą dzisiejszy poranek potoczył się bardzo leniwie. Obudziliśmy się chyba o zwykłej porze, bo przez otwarte okno wpadały wprawdzie odgłosy ptaków, ale człowieka ani samochodu nie dało się usłyszeć. Przeciągając się podszedłem do łóżka i, jak zwykle, położyłem głowę na jego krawędzi, czekając na rękę, która mnie połaskocze pod pyskiem. Potem pozwoliłem sobie wskoczyć na łóżko przednimi łapami i umożliwić przeczesanie mi palcami sierści na grzbiecie i bokach. Dzisiaj na tym się skończyło, bo Urania, wciąż leżąca na kołdrze po drugiej stronie łóżka, odemknęła w tym czasie tylko oczy i, nieskora do wszczęcia ze mną przepychanki, skupiała się na razie na niewykonywaniu najmniejszego nawet ruchu. On jednak wstał i odbyliśmy rytuał zakładania obroży, po czym poczłapałem z Uranią za Nim, aby, kiedy kręcił się po domu odsłaniając okna, wrócić do drzemki. Niebawem jednak zajęliśmy pozycje wyjściowe w sieni i otwarły się drzwi na ogród. Na tarasie czekały na nas wszystkich Ogrodówki - dwie bure kotki, z którymi, biorąc pod uwagę całe znane nam kocie towarzystwo, mamy najbardziej harmonijne relacje. Nic więc dziwnego, że po krótkim ocieranio-witaniu się z nami, dały Mu znać mową ciała, że oczekują napełnienia miski stojącej na tarasowym stole. Urania i ja w tym czasie rozwiązywaliśmy dylemat, czy wychodzić na przemoczoną trawę. Ponieważ jednak akurat nie padało, ruszyliśmy za Nim. Wyszło na to, że zabawy nie będzie i mamy tylko skorzystać z toalety, bo On chodził po ogrodzie nie zabrawszy ze sobą żadnych przedmiotów. Próbowałem Mu pokazać, że to nie stanowi przeszkody - wyrwałem nawet z ziemi bardzo atrakcyjny korzonek, ale w końcu dałem spokój i wróciliśmy na taras, a stąd po wytarciu łap do domu. W domu jednak nie dawałem za wygraną i wymownie stanąłem po stojącym na blacie pudełkiem z zabawkami, co skłoniło Go wreszcie do poszarpania się z nami jedną z nich. Zabawa jednak szybko wyczerpała Jego siły, chociaż staraliśmy się je oboje podtrzymać, jak mogliśmy najlepiej: Urania niby-groźnym warczeniem, a ja radosnym i odbijającym się w całym domu szczekaniem. W tej sytuacji jeszcze tylko coś przekąsiliśmy - On coś z lodówki (dał nam do oblizania palce), a my trochę chrupek, i mogliśmy powrócić do przerwanego wypoczynku. Ptaki - bardzo głośne. Sarny - wielkie stado kusi, żerując na polu tuż za bramą. Śnieg dziś rano - zmrożony i twardy jak nasz podjazd. Słońce - oślepiające - dawno takiego nie było. Miało być mądre omówienie rozdziału z pewnej książki, ale ponieważ wiosna wdziera się zewsząd ;), zamiast tego są... ...najbielsze zęby świata oraz... ...najsłodszy sen świata. Choć trudno w to uwierzyć patrząc na pogodę za oknem, sezon na nie już się zaczął, więc czas zaaplikować ochronę przed chorobami, które kleszcze przenoszą. Trudno w tym wypadku zarekomendować co innego, niż dobrej jakości chemiczne preparaty przeciwkleszczowe i przeglądanie sierści po spacerach, Oprócz, oczywiście, nieustającej miłości właściciela :) Pojechaliśmy pierwszy raz po zniknięciu śniegu nad rzeczkę. Urania prawie całą drogę z głową między przednimi siedzeniami samochodu, wydając z siebie podekscytowane pojękiwanio-popiskiwania. Z auta wypadliśmy prosto w błoto i las od dawna nieczytanych zapachów. W początkowym podnieceniu, przerolowując się po trawie, niemal stoczyłbym się po stromej skarpie do rzeczki. A potem już poszliśmy utartą ścieżką, biegając tam i siam od czasu do czasu popijając wodę z kałuż. W tradycyjnej zabawie z kijem obsadziliśmy tradycyjne role: dla mnie ważniejsze jest zdobywanie rzuconego kija, a dla Uranki bronienie go, kiedy już znajdzie się w jej pysku. Zgodnie z tą regułą, kiedy patyk ulega rozpołowieniu, zawsze ważniejsza jest ta część, którą trzyma ona. Dzięki temu przynajmniej zabawa trwa dalej. Uległa przerwaniu tylko raz: Urania pokonała wał dzielący drogę przy rzeczce od otwartego pola, zsunęła się między krzakami po drugiej stronie i, mimo nawoływań, znikła na czas znacznie dłuższy, niż zajmuje pochłonięcie miski z kolacją. Wróciła zdyszana, jakby po dość długiej pogoni. Co się z nią dzieje? Teraz odpoczywamy po opróżnieniu naszych misek: ona na sofie, ja na baranicy przy drzwiach na taras. Nawet docierający z kuchni zapach jedzenia, które Ona przygotowuje dla Nich, już nas tak nie kusi. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|