Po powrocie do domu Uranka dostała została odesłana do alkowy, żeby przestała wreszcie prześladować Szczeniaka. A on bardzo swobodnie zachowywał się w ogrodzie i całkiem nie mniej, kiedy wbiegł do domu. Wytrwały poszukiwacz – odnalazł wszystkie mumie gryzoni, które zeskładowały sobie na cięższe czasy nasze Kotki-Ogrodówki. Spenetrował (przypomniał sobie?) ogród, a potem jeszcze szybciutko dom. Odjeżdżali wczesnym wieczorem w już zupełnie spokojnej atmosferze. No i tak przeszła nam wizyta Afirostwa.
Spotkaliśmy się nad Naszą Rzeczką. Słodka Mateczka (Urania) przywitała go wystrzałem ze smyczy z takim kłapaniem, że aż jej zęby trzaskały. Mnie jego obecność mało obeszła – mieliśmy przecież PŁYWAĆ, więc nie było sensu rozpraszać się jakimś dzieciakiem. Po spuszczeniu luzem Uranka gnała Młodego w wysokie i uschłe już nawet tam chwasty. Ale jego strach nie obleciał – po ustaniu pogoni wystawia po chwili głowę z traw i patrzy, czy już może do nas znowu podejść. Zdrowo ciekawski. Popływać nie chciał. Myślę, że za bardzo Ludzie tego od niego oczekiwali. Za to Urania i ja poużywaliśmy sobie do syta. Po powrocie do domu Uranka dostała została odesłana do alkowy, żeby przestała wreszcie prześladować Szczeniaka. A on bardzo swobodnie zachowywał się w ogrodzie i całkiem nie mniej, kiedy wbiegł do domu. Wytrwały poszukiwacz – odnalazł wszystkie mumie gryzoni, które zeskładowały sobie na cięższe czasy nasze Kotki-Ogrodówki. Spenetrował (przypomniał sobie?) ogród, a potem jeszcze szybciutko dom. Odjeżdżali wczesnym wieczorem w już zupełnie spokojnej atmosferze. No i tak przeszła nam wizyta Afirostwa. Uranka od jakiegoś czasu chodzi z rozciętym uchem. Na końcówce zwisającego płatka jest mała ranka, właściwie na wylot. Ciągle jej to czymś smarują i chyba wreszcie zaczęło się zasuszać. Musiało to być dla niej przykre, bo kiedy z rany się sączyło i jej to polizywałem, to po jakimś czasie się niecierpliwiła i pisko-jęknięciem oraz potrząśnięciem głowy dawała mi znać, abym przestał. Skaleczenie nie przeszkadza Uranii zażywać przyjemności z niemal codziennego pływania w stawie. Podczas zabawy w aportowanie z wody nie znalazł się dotąd bodziec, który byłby w stanie istotnie wyłamać naszą skupioną uwagę. Parę dni temu rano, kiedy dojechaliśmy nad wodę, stał tam obcy samochód, ale wokół nie było widać nikogo. Jednak gdzieś w połowie trwania naszej zabawy w trzcinach nad drugim stawem coś zagrzechotało i wychynął z nich człowiek. Urania tylko raz na niego zajazgotała, ale zaraz wróciła do Niego i nakazała Mu głosem rzucić sobie frisbee. Ja w ogóle nie poświęciłem obcemu większej uwagi, więc On chcąc nie chcąc, coś do tamtego rzekł, odwrócił się i kontynuowaliśmy zabawę ziemia-powietrze-woda-ziemia. Gdybyśmy mieli taki staw przy domu, chyba nie wychodziłbym z niego przez cały dzień… 7.00 Wstawanie. Ja trącam Go nosem, kiedy jeszcze leży w łóżku, a Urania czeka na swoim posłaniu, aż On definitywnie wstanie. On zamyka okno (chyba, żeby upał nie wchodził do domu), po czym żwawo się ubiera, ewentualnie wypija kawkę i idziemy na dwór. Tutaj, mimo wzmagającego się już gorąca, On rozkłada parę węży i odkręca krany z wodą, a ta powoli wylewa się pod wybrane rośliny. Urania i ja trochę się niecierpliwimy. Wreszcie wymarsz. Do 8-8.15 Krótki spacer. Najlepiej kawałek za wieś, między nieużytki i rzadkie zabudowania, po ocienionej stronie wzgórza. Jest możliwość spotkania rezydującego tam zająca. Wokół krajobraz dojrzałego lata ze zżętymi zbożami, a tu i ówdzie wyrzuconymi resztkami gruzu z jakichś budów. Uranii i mnie mało to przeszkadza i biegamy z wywieszonymi jęzorami buszując po zaroślach. Z dala słychać ujadanie psów we wsi, które nas wyczuły lub usłyszały. 8.15 Powrót do domu, picie wody prosto z kranu. Na śniadanie musimy poczekać, bo On idzie do pracy. Nadal rano— Witamy Ją, jak najwylewniej – najlepiej jeszcze w łóżku, chociaż tej wersji chyba nie lubi. Jeżeli w pobliżu leży na przykład nasza linka-szarpak, to dajemy Jej znać, że jesteśmy w dobrym humorze – szarpiemy się tą linką co sił, warcząc przy tym przeokrutnie. Ona daje nam śniadanie. Potem możemy już odpocząć do popołudnia, czasem tylko wychodząc za potrzebą, albo podnosząc raban z powodu jakiegoś podejrzanego ruchu za oknem. 17.30 On wraca do domu, więc staramy się Mu zorganizować huczne powitanie. Kiedy On już wreszcie opanuje radość z ujrzenia nas ponownie, krzątamy się trochę po ogrodzie, gdzie ma miejsce przede wszystkim wieczorna tura nawadniania. 19.00 Jedziemy na stawy. Stawy są dwa, ale do kąpieli służy jeden, bo na jego brzegu jest przerwa w zaroślach i ławeczka do postawienia Ich plecaka. Woda to mój żywioł. Nawet, kiedy rzucą mi zabawkę blisko brzegu, skaczę na nią z całym impetem z góry, wzburzając istny gejzer wody. Ostatnio puszczają nas za aportem do wody pojedynczo, co ma dobre i złe strony. Dobra jest taka, że kiedy ja sam aportuję, to Urania nie podpływa do mnie, aby mi wyrwać złowiony już aport, podtapiając mnie przy tym niezmiennie. Zła jest taka, że dla mnie jest tylko co druga kolejka, a w pozostałych muszę patrzeć, jak z moją ukochaną zabawką do brzegu wraca Uranka. 20.30 Powrót, wycieranie, wysiadywanie na tarasie, kolacja, przechwytywanie obcych kotów, które pod osłoną ciemności przychodzą się załapać na zawartość misek naszych Ogrodówek. Oni jeszcze chodzą po ogrodzie i podlewają to i owo. Smarowanie nam odcisków na łokciach, co dotyczy głównie mnie, bo Urania prawie ich nie ma. Musi to mieć jakiś związek z jej nieograniczonym dostępem do sofy, która jest miękka, więc kłykci nie uciska. 23.00 Nie oglądamy telewizji, więc idziemy spać. A to zdjęcie przyszło od Afira. On też wakacje spędza w domu, a nawet chodzi do szkoły (!), ale pisze, że jest zadowolony, bo cały czas poznaje nowe miejsca, ludzi i zwierzęta. Tutaj usiłuje coś wyłowić ze strumyka. Wróciliśmy z podróży, a tymczasem znowu nastały upały. Nie ma to jak wtedy zanurzyć się porządnie w wodzie :) Z powodu upału Oni zdecydowali się udostępnić nam basen na górce za domem. Basen stał rozłożony i napełniony od wiosny aż chyba musiało w nim zalęgnąć się jakieś życie, ale nikt z nas dotąd z niego nie korzystał. W końcu pewnego ranka, kiedy dłużej niż zwykle utrzymywała się pochmurna i nieco wietrzna pogoda, On odkrył go i zaczął w płytkiej pozostałej jeszcze wodzie mopem bełtać osiadły na dnie osad. Wskoczyłem natychmiast do środka i śledziłem ruchy mopa, popijając od czasu do czasu mętną wodę. Uranka tylko biegała podekscytowana w kółko na zewnątrz, bo też czuła, że prędzej czy później te przygotowania oznaczają jakąś rozrywkę dla nas. Jednak wskoczyć się nie zdecydowała. Później On wygonił mnie z basenu, spuścił z niego resztę wody, włożył do niego wąż i przykrył go z powrotem. Ale już wieczorem skorzystaliśmy ze świeżo nalanej wody po raz pierwszy. Od razu przestałem, mimo gorąca, chodzić z wywieszonym językiem – jeżeli dyszałem, to tylko z ekscytacji. Skok do basenu, wyłowienie aportu, potem skok z basenu, panierowanie w piasku (aportu i siebie samego), oddanie aportu, skok do basenu połączony ze spłukiwaniem panierki i tak da capo al fine… Od razu ujawniła się różnica w relacji z wodą między mną a Uranką. Ona wpada tylko do wody, aby coś wyłowić, podczas gdy ja lubię sobie chociaż trochę popływać, jeżeli tylko ktoś mnie do tego choćby nieznacznie zmotywuje – przebieram równo łapami w wodzie z ukontentowaniem. A moja pierwsza kąpiel miała miejsce pewnego wiosennego dnia. Podczas spaceru wędrowaliśmy wzdłuż wezbranej rzeczki. Mętny i wartki nurt wody jakby uciekał przede mną, a ja biegałem podniecony między Nim a brzegiem. W końcu popęd łowczy wygrał i z pluskiem wylądowałem na środku rzeczułki. To była też moja najkrótsza kąpiel w życiu, bo On rozpoczął zaraz akcję ratowniczą stając na brzegu i wołając mnie do siebie… Ta rzeczka stała się potem jednym z naszych stałych kąpielisk, ale Urania, niejako na siłę zmuszana do korzystania z wodnych rozkoszy, nigdy nie podzieliła mojego do nich zamiłowania. Dostała nawet jakiś specjalny kabacik, w którym utrzymywała się na wodzie bez konieczności podejmowania żadnych działań ze swej strony, a jednak jej marzeniem było jak najszybsze z wody wyjście. Z czasem ta awersja osłabła, ale morał z tego taki, że pies musi sam zdecydować, kiedy do wody po raz pierwszy wejść. A kiedy już zdecyduje, może to się nawet odbyć bardzo gwałtownie. A i wiek psa może być bardzo różny: moja przygoda z rzeczką miała miejsce, kiedy byłem już zupełnie dorosły, a szczeniaki, które były z nami jeszcze niedawno, zaczęły ją od moczenia łap w niewielkiej kuwecie na podwórku. Jeden z nich, drugi co do wielkości chłopiec, wyróżniał się na tle innych i wchodził do kuwety wszystkimi czterema łapami, a nawet w niej siadał, po czym zamyślał się sprawiając wrażenie, jakby zasysał pupą z wody kolejną porcję wiedzy o świecie. Czuję, że pójdzie w moje ślady i pokocha pływanie. Ruch to nasz żywioł – dopiero, gdy się poruszamy, ukazujemy swoje piękno w nowym, poprzednio nieznanym aspekcie. Niekiedy zresztą taka perspektywa ujawnia nasze, inaczej niewidoczne, mniejsze bądź większe wady. Często pozujemy do zdjęć ze słodkim wyrazem pyszczka, albo upozowane wystawowo, albo pod nogami swojego przewodnika. Takie zdjęcia zwykle bardzo Ich cieszą, ale dopiero, kiedy ktoś uchwyci ruch, okazuje się, jak skomplikowane czynności wykonuje nasze ciało. Wychodzi na jaw, jak często pracuje ono na granicy swoich fizycznych możliwości, mimo, że chodzi na przykład tylko o zabawę. Link do strony książki Dogs in Motion
Niestety, do odtworzenia materiału w całości konieczna jest niniejsza instrukcja :) Najpierw kliknąć na play (znaczek >) koło ikony głośnika na górze, a następnie na podobny znaczek na filmie - na słowie "Aquapark".
Byliśmy nad jeziorem. Takiej dawki pływania nie pamiętam, odkąd sięgam pamięcią. Wodę mieliśmy tuż‑tuż przy naszym domku, chociaż chodziliśmy też w inne miejsca. Nasze „prywatne” zejście do jeziora było zalesioną dębami skarpą, która zresztą trzęsła się pod wpływem fal od przepływających od czasu do czasu motorówek. Trzeba było się po niej zsuwać z wysokości prawie metra do wody, aby potem już do woli rzucać się w toń na przykład za kongiem ze sznurkowym ogonem. Urania trochę się wahała przed pierwszym zeskokiem, lecz zaraz swoim już utartym zwyczajem, niemal zamykając oczy, rzuciła się na tygryska w wodę. Jednak wkrótce problemem okazał się dla niej powrót na skarpę, ponieważ początkowo wybrała metodę pełzającej wspinaczki. Rozczapierzona na stromym brzegu spadała jednak niemal natychmiast z powrotem do wody swoim ciężkim tyłkiem. Ale później albo mnie podpatrzyła, albo też sama wpadła na to, że dopłynąwszy do płycizny trzeba się mocno wybić tylnymi łapami od dna tak, że ląduje się już na szczycie skarpy. Zuch Uranka – jednak nie miała rodziców opóźnionych w rozwoju! Wet look Po aportowaniu w wodzie na dokładkę jeszcze zwykle ćwiczymy kropelki, czyli łapanie rozbryzgów wody, które Oni wzbudzają stopą albo ręką. W tej kwestii Urania również poczyniła pewne, acz wolniejsze postępy w stosunku do swojego początkowego zachowania. Otóż, kiedy On rozpryskiwał stopą wodę, ona zamiast łapać bryzgi raczej przymierzała się zębami do jego łydki, natomiast kiedy ją strofował, odbiegała skonfundowana. I tak w kółko. Nawiasem mówiąc, entlebuchery nie są skłonne do gryzienia, ale nawet tylko uderzenie kłami w skórę w ferworze zabawy najwyraźniej Oni odczuwają daleko dotkliwiej, niż my. Zostają Im potem na niej takie podsinione krwią wgłębienia i przez jakiś czas głośno z tego powodu rozpaczają. Zdaje mi się jednak, że Małej już zaczyna świtać, że ma łapać wodę, a nogi chlapiącego człowieka zostawić w spokoju. Kąpiele były przeplatane chwilami odpoczynku przed domkiem lub spacerami przez las w różne nieodległe miejsca. Okazało się, że podczas tego pobytu częściej niż do tego jesteśmy przyzwyczajeni spotykani ludzie zwracali na nas uwagę. Normalnie uliczni przechodnie mijają nas bez najmniejszego zainteresowania, patrząc w dal albo pod nogi, spiesząc załatwić swoje sprawy, które chyba całkowicie zaprzątają im głowy. Na wczasach widocznie jednak myśli przynajmniej części z nich płyną spokojniej tak, że mają czas rozejrzeć się wokół i coś wreszcie zauważyć, a często nawet miło między sobą skomentować. Czy to w knajpce, gdzie Oni czasem przysiadali, czy na nadjeziornym deptaku w drodze na plażę lub z niej, często ktoś się oglądał, albo kazał swoim dzieciom patrzeć „co to za pieski”. Nie chodzi tylko o nas, ale w ogóle szkoda, że Ludzie najwyżej przez parę tygodni w roku działają w moim rozumieniu normalnie, a całą resztę przepędzają w pewnym niezrozumiałym z psiego punktu widzenia amoku… Uranka obserwuje przelatującego bociana Jest taka zabawa, która nazywa się "kropelki". Nie wiem, jak inne psy, ale ja i parę znajomych entlebucherów ją uwielbiamy. Akcesoria do zabawy są bardzo proste: przynajmniej jeden entlebucher i jeden naturalny zbiornik wodny. Do tego na przykład człowiek jako generator "kropelek" - rozbryzgów wody, które staramy się złapać, jak zresztą wszystkie inne przelatujące przedmioty i istoty. PS.Dopóki pogoda definitywnie się nie załamie, grozi nam jeszcze dużo wpisów związanych z wodą. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|