Dość późnym rano to On wyszedł dziś pierwszy z domu. Mimo, że okno w sypialni było otwarte w nocy, o świcie nie obudziło nas rozśpiewane ptactwo, jak to miało miejsce co dnia jeszcze wczesnym latem. Teraz o brzasku panuje cisza, którą przerywa co najwyżej jakiś pojedynczy ptaszek, zadomowiony w naszym ogrodzie i chyba na razie nigdzie się nie wybierający. On krzątał się za domem, co wzbudziło Uranii i moją ciekawość do tego stopnia, że zrzuciwszy z siebie resztki snu, zajęliśmy swoje najdogodniejsze miejsce obserwacyjne przy drzwiach tarasowych. On poszedł w jedną stronę ogrodu, następnie wrócił na taras, potem, jeszcze raz gdzieś na chwilę się oddalił, ale wreszcie spostrzegł nas za szybą i kiwnął głową. W te pędy pobiegliśmy do drzwi prowadzących na ogród, które On właśnie w tej chwili odmykał. W szafie na tarasie są nasze zabawki, więc natychmiast tam skierowałem wzrok, aby nie było wątpliwości, co teraz powinno nastąpić. On najpierw chwycił frisbee, ale po chwili na czole zarysowała mu się zmarszczka, po czym odłożył krążki i wybrał piłeczki. Potem powstrzymał nas komendą siad-zostań, a sam poszedł w głąb ogrodu, na górkę, co oznacza, że zaczniemy od poszukiwań piłek schowanych w roślinności. Ale tego odbyły się tylko trzy rundy, a potem jednak wróciliśmy po frisbee. Urance rzuca się teraz jej naleśniczka niezbyt daleko, bliżej ziemi, więc nie musi podrzucać swoim rozdętym kałdunkiem zbyt wysoko, aby go dopaść. Gdy to już nastąpi, Suczka karnie wraca wywijając tą gumką do Niego, ale zawsze w ostatniej chwili mierzy się z dylematem, czy bardziej ją oddać, czy też bardziej już na zapas biec, aby schwycić ją znowu. Ja natomiast dostałem nowe frisbee: dużo lotniejsze od tych pancernych dysków, których zwykle używamy i nie obijające mi tak zębów. Wymaga często dużo energiczniejszych wybić, ale chwytam je z przyjemnością w znacznie dziwniejszych pozach, niż kiedykolwiek wcześniej mi się to udawało. Za to kiedy raz zabrałem je pod krzak tarniny i począłem miętolić i dziurawić, bardzo łatwo ustąpiło pod zębami, a po powrocie do Niego wyczułem brak aprobaty. Teraz staram się, chociaż to niezmiernie trudne, za każdym razem wracać do niego zaraz po pochwyceniu aportu. Właściwie to niemal zaraz, to jest po chwyceniu frisbee biegnę jednak jeszcze tryumfalnie do naroża ogrodu, okrążam rosnącą tam ostatnią sosnę i dopiero w swobodnym, rozciągniętym galopie wracam do niego. Tej zabawy było akurat na tyle, aby pobudzić nas do uporania się zaraz z po jej zakończeniu z potrzebami fizjologicznymi. Ja długo stałem po krzakiem derenia z uniesioną nogą, a Uranka przykucnęła w skupieniu w jednym ze swoich ulubionych miejsc, po czym odchodząc, zarysowała energicznie na ziemi pazurami kreski wskazujące, gdzie pozostawiła swoje znaki. Zasłużyliśmy na porannego drinka z kranu pod krową... Urania, naturalnie przypadkiem, prezentuje w pełni swój stan przygotowań na przyjęcie maluchów On zniknął razem z Uranią. Zostaliśmy z Nią sami i jest nam trochę smutno. Ja nie bardzo mam ochotę jeść i śpię w łazience blisko wyjścia od ogrodu. Po Uranii została pusta klatka z legowiskiem przesiąkniętym jej zapachem, więc o czasu do czasu korzystam i wchodzę do środka ją sobie przypomnieć. W międzyczasie wpadł Afir ze swoimi Ludźmi, co oderwało mnie od smutków na parę chwil wynikających z jego towarzystwa i absolutnego respektu przede mną. Miło jest od czasu do czasu odegrać rolę mentora przed młodzieżą... Ale gdy odjechali, przypomniałem sobie znowu o Tamtych. Przecież nie wiem, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę. Urania w podróży - je śniadanie w hotelowym pokoju, ubrana trochę bardziej elegancko, niż zwykle. A za oknem... "A jak oni tam w zimie?" Podobne pytanie wielu ludzi zadaje nam, kiedy przyjeżdżają do nas po raz pierwszy. A przecież u nas to tylko kilkadziesiąt metrów stromego podjazdu, a tu dom (?) wpił się w zbocze góry. Tutaj cały dzień robota wre przy łąkach. Upał sprzyja przygotowywaniu siana, więc pokos jest codziennie przetrząsany. Ta dolina, to jednak również daczowisko. Grunty poparcelowane i zabudowane weekendowymi domami. Urania na szlaku. Praktycznie wszystkie łąki są tu poprzegradzane, więc o swobodnym po nich bieganiu nie ma mowy. Ponieważ dzień był upalny, nie od rzeczy było poszukać ochłody w wodzie: Urania w nurcie Kleine Emme pod Entlebuch. Kamienie na dnie człowiekowi niezmiernie utrudniają chodzenie, a pies jakoś sobie bez marudzenia radzi... "Strasznie mi się podobało!" Nie wszystko jest tu jeszcze Cepelią. To bydło rzeczywiście wraca z pastwiska, spokojnie omijając samochód. Nie bardzo jest jak przekazać odgłos dzwonków, z którym budzimy się rano, trwający prez cały dzień i słyszalny wciąż przy zasypianiu. A zupełnie niewyobrażalny jest zapach skoszonego siana - można by pewnie było z niego parzyć ziołową herbatkę. Droga doprowadziła nas do Spittelmatte, gdzie mieszka Norway, wybrany na ten miot partner Uranki. Moment przybycia okazał się być odpowiedni. Ponieważ już powyższym zdjęciem prywatność naszej Suczki została dostatecznie naruszona, zamieszczamy jeszcze tylko tradycyjne hodowlane monidełko "po": Norway von der Auenrüti & Urania Szwajcar. A ja jeszcze nie skończyłam! PS. 11. i 12. lipca Urania została pokryta przez Norwaya von der Auenrüti. Zdjęcia pochodzą z okolic Entlebuch i doliny Eigental w kantonie Lucerny w Szwajcarii. Wpadł do mnie krewny, a w każdym razie ktoś znajomy - pachniał jakoś swojsko. Dryblas* na powitanie nie bardzo zwrócił na mnie uwagę, a za to poszedł penetrować NASZ DOM! Dość szybko jednak przypomniał sobie kim jest i wrócił do mnie się przywitać.Potem nastąpiło wyczerpujące popołudnie wspólnych zabaw, ale i konkurowania o Ludzkie względy. Mimo to dobrze się przy nim czułam. Szczekam do Was wesoło... -Wasza Gojka-Alpa *Ten przystojniak to Afir, zwany czasem Zdzisiem Dzisiaj otrzymałem nową ksywkę - jestem Szczupieńczyk. To po pierwszej po śniegach kąpieli w stawie. Za pierwszym rzutem frisbee musiało wylądować jakoś niefortunnie, wpół zanurzone, bo zupełnie nie mogłem go odnaleźć. Pływałem prosto, w prawo, w lewo, z powrotem... Oni coś tam krzyczeli z brzegu, wyciągali ręce, ale bez skutku. Wyskoczyłem ociekający na brzeg, ale Ona znowu zachęciła mnie do wskoczenia do wody. Tym razem w końcu sukces - wyłowiłem je. Uranii też rzucili jej aport. Jak zwykle, do momentu rzutu nie przestawała ujadać, a potem skoczyła z wyraźnym wahaniem na bombę - nie za daleko od brzegu, ostrożnie, jakby sondując zbiornik. Jednak w wodzie szybko odzyskuje pewność siebie, więc rytmicznie powiosłowała po swoje frisbee. Jej jest bardziej niezatapialne, więc nigdy nie ma problemu z jego odnalezieniem. W drodze powrotnej trafiła na stromy brzeg i spojrzała na Niego w niemym oczekiwaniu pomocy. Chwycona pod paszki w mig dała sobie radę i znalazła się na murawie. U mnie biorą górę emocje. Skaczę do wody często zanim jeszcze frisbee wyleci z Ich ręki, jak najdalej do przodu, aby zyskać na dystansie, bo przecież ono nigdy nie upada przy samym brzegu. Potem już, jeżeli nie jest to taki spaprany rzut, jak ten pierwszy, prędko je wyławiam i zmierzam z powrotem. Wydostaję się na ziemię jednym skokiem, ale najczęściej nie oddaję frisbee od razu jak należy (chyba, że z wyprzedzeniem dostanę stanowczą komendę), tylko cwałuję na stronę trochę je poturbować. Później już mogę ostatecznie oddać - przecież zaraz znów poleci do wody! Tym razem nie udało się zdokumentować Szczupieńczyka w jego żywiole. Zamiast tego coś z majowej botaniki: kwitnąca róża gęstokolczasta. Akurat wczoraj zaczęła zmieniać się pogoda. Wyraźnie powiało chłodniejszym powietrzem - co za ulga, potem po południu zaczęło kropić, a wieczorem deszcz przeszedł w gęstą i równomierną ulewę. Jakby w zgodzie z pogodą dzisiejszy poranek potoczył się bardzo leniwie. Obudziliśmy się chyba o zwykłej porze, bo przez otwarte okno wpadały wprawdzie odgłosy ptaków, ale człowieka ani samochodu nie dało się usłyszeć. Przeciągając się podszedłem do łóżka i, jak zwykle, położyłem głowę na jego krawędzi, czekając na rękę, która mnie połaskocze pod pyskiem. Potem pozwoliłem sobie wskoczyć na łóżko przednimi łapami i umożliwić przeczesanie mi palcami sierści na grzbiecie i bokach. Dzisiaj na tym się skończyło, bo Urania, wciąż leżąca na kołdrze po drugiej stronie łóżka, odemknęła w tym czasie tylko oczy i, nieskora do wszczęcia ze mną przepychanki, skupiała się na razie na niewykonywaniu najmniejszego nawet ruchu. On jednak wstał i odbyliśmy rytuał zakładania obroży, po czym poczłapałem z Uranią za Nim, aby, kiedy kręcił się po domu odsłaniając okna, wrócić do drzemki. Niebawem jednak zajęliśmy pozycje wyjściowe w sieni i otwarły się drzwi na ogród. Na tarasie czekały na nas wszystkich Ogrodówki - dwie bure kotki, z którymi, biorąc pod uwagę całe znane nam kocie towarzystwo, mamy najbardziej harmonijne relacje. Nic więc dziwnego, że po krótkim ocieranio-witaniu się z nami, dały Mu znać mową ciała, że oczekują napełnienia miski stojącej na tarasowym stole. Urania i ja w tym czasie rozwiązywaliśmy dylemat, czy wychodzić na przemoczoną trawę. Ponieważ jednak akurat nie padało, ruszyliśmy za Nim. Wyszło na to, że zabawy nie będzie i mamy tylko skorzystać z toalety, bo On chodził po ogrodzie nie zabrawszy ze sobą żadnych przedmiotów. Próbowałem Mu pokazać, że to nie stanowi przeszkody - wyrwałem nawet z ziemi bardzo atrakcyjny korzonek, ale w końcu dałem spokój i wróciliśmy na taras, a stąd po wytarciu łap do domu. W domu jednak nie dawałem za wygraną i wymownie stanąłem po stojącym na blacie pudełkiem z zabawkami, co skłoniło Go wreszcie do poszarpania się z nami jedną z nich. Zabawa jednak szybko wyczerpała Jego siły, chociaż staraliśmy się je oboje podtrzymać, jak mogliśmy najlepiej: Urania niby-groźnym warczeniem, a ja radosnym i odbijającym się w całym domu szczekaniem. W tej sytuacji jeszcze tylko coś przekąsiliśmy - On coś z lodówki (dał nam do oblizania palce), a my trochę chrupek, i mogliśmy powrócić do przerwanego wypoczynku. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|