On zniknął razem z Uranią. Zostaliśmy z Nią sami i jest nam trochę smutno. Ja nie bardzo mam ochotę jeść i śpię w łazience blisko wyjścia od ogrodu. Po Uranii została pusta klatka z legowiskiem przesiąkniętym jej zapachem, więc o czasu do czasu korzystam i wchodzę do środka ją sobie przypomnieć. W międzyczasie wpadł Afir ze swoimi Ludźmi, co oderwało mnie od smutków na parę chwil wynikających z jego towarzystwa i absolutnego respektu przede mną. Miło jest od czasu do czasu odegrać rolę mentora przed młodzieżą... Ale gdy odjechali, przypomniałem sobie znowu o Tamtych. Przecież nie wiem, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę. Urania w podróży - je śniadanie w hotelowym pokoju, ubrana trochę bardziej elegancko, niż zwykle. A za oknem... "A jak oni tam w zimie?" Podobne pytanie wielu ludzi zadaje nam, kiedy przyjeżdżają do nas po raz pierwszy. A przecież u nas to tylko kilkadziesiąt metrów stromego podjazdu, a tu dom (?) wpił się w zbocze góry. Tutaj cały dzień robota wre przy łąkach. Upał sprzyja przygotowywaniu siana, więc pokos jest codziennie przetrząsany. Ta dolina, to jednak również daczowisko. Grunty poparcelowane i zabudowane weekendowymi domami. Urania na szlaku. Praktycznie wszystkie łąki są tu poprzegradzane, więc o swobodnym po nich bieganiu nie ma mowy. Ponieważ dzień był upalny, nie od rzeczy było poszukać ochłody w wodzie: Urania w nurcie Kleine Emme pod Entlebuch. Kamienie na dnie człowiekowi niezmiernie utrudniają chodzenie, a pies jakoś sobie bez marudzenia radzi... "Strasznie mi się podobało!" Nie wszystko jest tu jeszcze Cepelią. To bydło rzeczywiście wraca z pastwiska, spokojnie omijając samochód. Nie bardzo jest jak przekazać odgłos dzwonków, z którym budzimy się rano, trwający prez cały dzień i słyszalny wciąż przy zasypianiu. A zupełnie niewyobrażalny jest zapach skoszonego siana - można by pewnie było z niego parzyć ziołową herbatkę. Droga doprowadziła nas do Spittelmatte, gdzie mieszka Norway, wybrany na ten miot partner Uranki. Moment przybycia okazał się być odpowiedni. Ponieważ już powyższym zdjęciem prywatność naszej Suczki została dostatecznie naruszona, zamieszczamy jeszcze tylko tradycyjne hodowlane monidełko "po": Norway von der Auenrüti & Urania Szwajcar. A ja jeszcze nie skończyłam! PS. 11. i 12. lipca Urania została pokryta przez Norwaya von der Auenrüti. Zdjęcia pochodzą z okolic Entlebuch i doliny Eigental w kantonie Lucerny w Szwajcarii. Dzisiaj otrzymałem nową ksywkę - jestem Szczupieńczyk. To po pierwszej po śniegach kąpieli w stawie. Za pierwszym rzutem frisbee musiało wylądować jakoś niefortunnie, wpół zanurzone, bo zupełnie nie mogłem go odnaleźć. Pływałem prosto, w prawo, w lewo, z powrotem... Oni coś tam krzyczeli z brzegu, wyciągali ręce, ale bez skutku. Wyskoczyłem ociekający na brzeg, ale Ona znowu zachęciła mnie do wskoczenia do wody. Tym razem w końcu sukces - wyłowiłem je. Uranii też rzucili jej aport. Jak zwykle, do momentu rzutu nie przestawała ujadać, a potem skoczyła z wyraźnym wahaniem na bombę - nie za daleko od brzegu, ostrożnie, jakby sondując zbiornik. Jednak w wodzie szybko odzyskuje pewność siebie, więc rytmicznie powiosłowała po swoje frisbee. Jej jest bardziej niezatapialne, więc nigdy nie ma problemu z jego odnalezieniem. W drodze powrotnej trafiła na stromy brzeg i spojrzała na Niego w niemym oczekiwaniu pomocy. Chwycona pod paszki w mig dała sobie radę i znalazła się na murawie. U mnie biorą górę emocje. Skaczę do wody często zanim jeszcze frisbee wyleci z Ich ręki, jak najdalej do przodu, aby zyskać na dystansie, bo przecież ono nigdy nie upada przy samym brzegu. Potem już, jeżeli nie jest to taki spaprany rzut, jak ten pierwszy, prędko je wyławiam i zmierzam z powrotem. Wydostaję się na ziemię jednym skokiem, ale najczęściej nie oddaję frisbee od razu jak należy (chyba, że z wyprzedzeniem dostanę stanowczą komendę), tylko cwałuję na stronę trochę je poturbować. Później już mogę ostatecznie oddać - przecież zaraz znów poleci do wody! Tym razem nie udało się zdokumentować Szczupieńczyka w jego żywiole. Zamiast tego coś z majowej botaniki: kwitnąca róża gęstokolczasta. [fot. Alaska QN] Szczeniak trafia zwykle do nowych właścicieli po ukończeniu 8. tygodnia życia. Przez pierwszy miesiąc w nowym domu jego nowi Państwo mogą położyć podwaliny pod szczęśliwe następne lata, albo wykreować problemy, których niwelowanie będzie absorbowało ich czas i pieniądze przez frustrująco długi czas. Są tacy, którzy mają wiele szczęścia, intuicji, a wreszcie są w stanie poświęcić szczenięciu mnóstwo czasu i uwagi, więc w rezultacie popełniają mało błędów i wychowują sobie szczeniaka na wspaniałego członka rodziny. Paradoksalnie zdarza się, że są to ludzie, którzy zdecydowali się na pierwszego w życiu psa. Z drugiej strony niekoniecznie osoby, które kiedyś już psa miały, są skazane na sukces bez dodatkowego wysiłku, bo przecież trafia do nich inny pies, a świat na zewnątrz, ich warunki i tryb życia, wreszcie oczekiwania mogły się zmienić. Ostatnio poznaliśmy technikę – na razie teoretycznie – która przy założeniu pewnych inwestycji na początku i zachowaniu określonej prostej dyscypliny, daje perspektywę odniesienia sukcesu pierwszego miesiąca. Tę technikę wewnętrznie przezwałem odkręcaniem śruby. Cel: Wdrożenie szczeniaka do życia w ludzkim domu: nauka zachowania czystości, skupiania się na przeznaczonych dla niego zabawkach – gryzakach oraz przyzwyczajenie do samotności (może lepiej napisać: braku stałego towarzystwa ludzi). Oczekiwany rezultat: Ograniczenie „wypadków” w domu oraz zapobieżenie niszczeniu przez psa domowych sprzętów w wyniku używania ich do wyładowywania stresu i gryzienia. Inwestycje: Buda (kenelka, transporter), niewielki, ale znacząco większy od budy kojec, psia toaleta do wstawienia do kojca (sprawdzi się chyba otwarta płytka kuweta albo przynajmniej jakaś wyróżniająca się powierzchnia, np. kawałek wykładziny), a wreszcie pół tuzina dobrej jakości gryzaków, które dają się nadziewać psim jedzeniem – kong nie ma tu konkurencji, ale inne firmy oferują zamienniki. Metoda zasadza się na tym, że kiedykolwiek przybyłemu do domu pieskowi nie jesteśmy w stanie poświęcić uwagi i kontrolować tego, czym się zajmuje, powinien on zostać ograniczony do swojego świata – kojca albo budy:
Dlaczego odkręcanie śruby? Kiedy szczeniak z każdym miesiącem coraz lepiej panuje nad fizjologią i zachowaniem, można stopniowo wydłużać mu okresy „wolności” i udostępniać kolejne pomieszczenia w domu. To, jak długo trzeba będzie korzystać z budy i kojca, zależy od tego, na jak długo pies zostaje sam w domu – tak czy owak lepiej kupić je z zapasem, praktycznie w rozmiarze i solidności odpowiedniej dla dorosłego psa. Kennelka przyda się i tak w przyszłości np. do transportu psa samochodem. Nawet jeżeli ktoś nie chce chwytać się sposobów opisanych powyżej, bo na przykład ma dużo czasu, albo jest mniej przywiązany do swoich mebelków czy sterylnej czystości w domu, to jednak ogólna zasada: bardziej ścisłe reguły dla malucha, a w miarę dorastania coraz więcej swobody, jest niezmienna i po prostu się sprawdza. Zdanie się na żywioł, jakim jest szczenię po przybyciu do nowego domu, rzadko, jeżeli w ogóle, prowadzi do wychowania miłego i niekłopotliwego współmieszkańca. Uwaga: Tekst jest adresowany do osób, które chcą mieć psa w domu i traktować go jak członka rodziny, wszystko jedno, na jakim miejscu w hierarchii ;) Opracowano na podstawie: Ian Dunbar: Before and After Getting Your Puppy: The Positive Approach to Raising a Happy, Healthy, and Well-Behaved Dog. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|