Choć trudno w to uwierzyć patrząc na pogodę za oknem, sezon na nie już się zaczął, więc czas zaaplikować ochronę przed chorobami, które kleszcze przenoszą. Trudno w tym wypadku zarekomendować co innego, niż dobrej jakości chemiczne preparaty przeciwkleszczowe i przeglądanie sierści po spacerach, Oprócz, oczywiście, nieustającej miłości właściciela :) Nie ma Jej od wczoraj. Ostatniej nocy spaliśmy więc wszyscy w salonie przy kominku, który wypalił się dopiero nad ranem. On i Urania na sofie, ja oczywiście na baranicy przy drzwiach na taras. Oznacza to też, że jedyny dłuższy pobyt na dworze odbywamy rano, bo potem On może dopiero poświęcić nam czas wieczorem, kiedy jest już całkiem ciemno. Ale poranki są teraz niemal rytualne... Jeszcze po ciemku wychodzimy opróżnić pęcherze (my - psy), ale tylko na krótko. Drugi raz jesteśmy na zewnątrz, kiedy zrobi się już przynajmniej szaro, a zaczynamy od rozgrzewki, czyli przeciągania liny. To robi nam bardzo dobrze na mięśnie i pozwala wypracować dobrze wymodulowany i groźny warkot. W tej zabawie stosuję dwie podstawowe techniki: ciągnij-ile-wlezie oraz kołowrotek. Kołowrotek polega na tańczeniu wokół Niego (trzyma sznur) w podskokach w wybranym kierunku, aż ma dosyć i zaczyna ściągać sznur do siebie. Uranka też w tym czasie zwykle jest przyczepiona do sznura, okazjonalnie wskakując mi na barki. Może ciągnie trochę słabiej, ale w warkot wkłada całe serce. Po sznurze On wprowadza szukanie piłeczek. Łatwiej jest je znaleźć, kiedy rzuci je w nowe miejsce, w którym nie ma za wiele naszych starych zapachów. Ale w ogródku o takie raczej trudno, więc czasem szukanie trochę się przeciąga. Każde z nas ma swoją piłkę i dobrze ją rozpoznaje - jeżeli chwyci piłkę drugiego, niemal od razu ją wypuszcza i dalej poszukuje własnej. Wreszcie następuje bardziej energiczna zabawa - aportowanie rzuconej piłki na naszej łączce-pod-górkę. Urania bardzo się ekscytuje i po każdym oddaniu piłki głośno domaga się powtórnego rzucenia. Zdaje się w ogóle tym nie nudzić, a za to ja już po paru aportach staram się wprowadzić urozmaicenie: nie oddaję piłki od razu, tylko zaczynam się z Nim drażnić, przebiegając mu z nią przed nosem. Na razie bezskutecznie, ale mówią, że kropla drąży skałę. Może kiedyś za mną pogoni? Mamy w ogrodzie dwie koślawe stacjonaty i każdego ranka robimy przez nie parę przebiegów. Na początku mi w Jego mniemaniu chyba nie szło, bo brałem pierwszą, a drugą w szeregu już sobie omijałem, ale ostatnio zaliczam obie w jedną i drugą stronę i wyczuwam, że jest zadowolony. Po stacjonatach chodzimy trochę przy nodze i przypominamy sobie inne proste komendy. W ogródku można Mu zrobić przyjemność i nie zrywać się, bo tu i tak niewiele się dzieje. Do tego od jakiegoś czasu daje nam znowu takie małe miękkie i pachnące smakołyki, więc jestem skłonny dla nich trochę się poświęcić. Urania za jedzenie zawsze mogła oddać (prawie?) wszystko, więc to ona dopiero demonstruje wzorową karność i wpatruje się w Niego nachalnie... Poranny rytuał kończymy lataniem za kijem przyniesionym z jakiegoś spaceru, który On przechowuje w drewutni. Ciekawe, kiedy codzienne powtarzanie tego wszystkiego mu się znudzi. W każdym razie w naszym imieniu zapewniam, że Psom chyba nigdy. Ciągle jemy te jabłka. Jabłka z mięsem, jabłka z rybą, jabłka z serem, jabłka z jajkiem (!), jabłka z karmą z puszki, jabłka z karmą suchą… Pełno ich leży opadłych w sadzie, a On czasem podnosi je z drogi przed domem, na którą też opadają. Wczoraj w całym domu pachniało gotowanymi jabłkami, a przedtem Ona spędziła sporo czasu na tarasie, obierając je i krojąc. Przy okazji podkarmiała kawałkami Uranię, ale nawet nasza Słodka Mateczka w pewnym momencie odmówiła kolejnej porcji. Marchewki nie widzieliśmy od wielu dni, ale na razie nie zanosi się na kres jabłecznego urodzaju. Wszakże nie cierpimy z tego powodu i u wylotu przewodu pokarmowego wszystko jak dotąd jest w porządku. Mila stłukła ozdobny pojemnik, który stał na parapecie w salonie. Nasze koty uwielbiają przesiadywać w oknie podczas słonecznej pogody, ale ostatnio na jego parapecie zrobiło się ciasno i Milka nie mogła się już położyć w swojej ulubionej pozycji babci naokiennej, a tylko siedzieć skromnie z brzeżku. Z pomocą przyszedł przypadek i kiedy podczas niedawnego sprzątania z wyciem nadjechał odkurzacz, przestraszona tym kotka zbyt gwałtownie zeskoczyła z parapetu zabierając przy okazji z sobą na podłogę pojemnik. A on, lądując innym systemem, niż koci, przestał istnieć, rozwiązując jednocześnie problem brakującego miejsca do leżenia. Klara też nie znosi hałasu dochodzącego z odkurzacza, nawet w stopniu daleko większym, niż Mila. Uchodzi wtedy w drugi koniec domu wlokąc niemal po podłodze swój obwisły brzuch. Jest najmłodsza, ale to właśnie ona podporządkowuje sobie pozostałe dwie, przy czym Mila jest częściej narażona na zaczepki i prześladowania. Klara jest, jak na kota przystało, wybredna, ale nie ma takiego pokarmu, którego nie chciałaby przynajmniej raz spróbować choćby po to, aby potem nigdy go już nie tknąć. Również do Ich łóżka pcha się w pierwszym rzędzie i najczęściej ona spędza czas w niedawno oddanych do użytku dodatkowych sypialni i łazience. Wobec nas wykazuje najmniej nerwowości i będzie ostatnią, która pacnie łapą w wyciągnięty do niej wielki i wilgotny psi nos. Ryśce nie jest straszny odkurzacz, nasza bliskość, ani obcy ludzie, którzy czasem nas odwiedzają. Jako jedyna nie znika wtedy z horyzontu i spokojnie stacjonuje w jednym ze swoich zaimprowizowanych legowisk. Co jakiś czas, jako jedyna kotka, korzysta z naszej miski z wodą, aby ugasić pragnienie. Widzę nieraz, jak Ich denerwuje, kiedy wchodzi na biurko i próbuje zająć miejsce tuż przed oczyma pracującego przy nim człowieka, co kończy się zawsze zrzuceniem jej na podłogę. Właściwie serią zrzuceń: pierwszym delikatnym, drugim już trochę mniej, a którymś już z kolei na tyle zdecydowanym, że Rysia wreszcie się milcząco obraża i odchodzi omijając nas, bo zwykle wtedy też koło biurka z Uranią leżę. Łaskawa jest kotką jeszcze rozdartą między domem a wolnością, z której jednak korzysta w coraz mniejszym stopniu. Jej rewir składa się z małej łazienki i sieni, w których do leżenia wybiera kosz na ręczniki stojący na pralce albo szeroki kaloryfer. Czasem – trudno znaleźć jakąś regułę – znajdujemy ją rano śpiącą w brudowniku, z którego z niemałym trudem gramoli się potem na zewnątrz przytrzymując się rury pod umywalką. Łaskawa widocznie doszła do wniosku, że dość już naoglądała się tego świata i opuszcza swoje apartamenta zrzadka, a łowy na gryzonie i ptaszki bez żalu pozostawia najczęściej młodszej Cicie. Cita jest najbardziej wolno żyjącą kotką ze wszystkich. Penetruje zakamarki pod krzewami w ogrodzie i wiosną czyha na wypadłe z gniazd pisklęta. Ogród najbardziej do niej właśnie należy, bo swobodnie się tam czuje zarówno w dzień, jak i w nocy, a przechadzając się niespiesznie po podjeździe w zasięgu wzroku psów sąsiadów niewiele sobie robi z ich ekscytacji. Kiedy w jeden z cieplejszych dni Oni przestawiali coś na tarasie, odkryli zimową spiżarnię City. Bardzo stamtąd atrakcyjnie dla nas pachniało, ale On to w mig sprzątnął, uniemożliwiając Uranii i mnie dłuższe badania. Z domu Cita korzysta niechętnie i tylko przy najbardziej słotnej pogodzie, co nie oznacza, że odmawia Im, gdy podają jej coś do jedzenia. Mimo to gryzonie nie mają w pobliżu naszego domu łatwego życia, a my najczęściej widujemy je jako trofea pozostawione przez Citę w jakimś rzucającym się w oczy miejscu. Osobiście nie uważam kotów en masse za zbyt towarzyskie zwierzęta. Przede wszystkim mają upośledzony instynkt zabawy i każdą pogoń, którą za nimi wszczynam, psują wspięciem się na pierwszy napotkany podczas ucieczki wyższy mebel czy drzewo. Urania pewnym sentymentem darzy podawane kotom jedzenie i zawsze, kiedy kocia miseczka jest pozostawiona zbyt blisko krawędzi stołu, skrzętnie korzysta z jej zawartości. Dla mnie to nie licuje z psią godnością: mogę co najwyżej wyjeść ciastka albo wędliny, które Oni przygotowali dla siebie. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|