Wyjazd do parku niedaleko domu oznacza, że spacer będzie niezbyt długi. Jego zaletą jest jednak możliwość spotkania innych psów. Niestety, przytrafiają się również spacerowicze, których ja wprawdzie ignoruję, ale Bubu traktuje z najwyższą podejrzliwością. Najbardziej niebezpieczne wydają mu się samotne osoby napotkane w porach, kiedy park jest prawie pusty. Jeżeli do tego ktoś taki przystanie i zapatrzy się w dal, to Bravo z pewnością pobiegnie go nam wskazać i jednocześnie spróbować wstępnie odstraszyć. Spacerowicze tego nie lubią, czego dają wyraz tyradami wygłaszanymi w Ich kierunku. Musimy się wtedy żwawo oddalić i zabrać ze sobą małego bandziorka. Dopiero za parkiem Oni bardziej się relaksują, bo wchodzimy na mniej uczęszczany wał odgradzający park od Rzeczki. Rzeczka ma dobrych parę kroków szerokości, a chociaż o tej porze roku woda w niej jest nieco mętna, to kręci się zawsze po wodzie małe stadko miejskich kaczek, podrywających się z furkotem w miarę naszego zbliżania. Teraz biegamy albo po wale, albo niżej, nad wodą, tropiąc kaczki i krety, których zapach pozostaje na wykwitających tu i ówdzie kopczykach czarnej ziemi. Po drugiej stronie wału park kończy się płotem, pod którym zawsze znajdujemy pozostałości po ludziach, którzy najwyraźniej poszukują tam teraz, w jakby nie było zimie, intymnej atmosfery. Zostawiają więc po sobie jakieś butelki, papierki, resztki jedzenia... Kiedy płot się kończy, trafiamy na zdziczałe pozostałości dawnego sadu. Teraz wydeptują tam ścieżki koty i dzikie zwierzęta, co znów bardzo absorbuje Bravo. Biega we wszystkich kierunkach, odtwarzając to, co działo się tutaj w nocy i wcześnie rano. W końcu dochodzimy do łąki, gdzie cała nasza trójka może wreszcie walnąć się na grzbiet i poczochrać w chłodnej trawie. To jest najdalszy punkt tej wycieczki, bo dalej Rzeczka skręca w kierunku, skąd dochodzą coraz głośniejsze odgłosy miasteczka. Bravo jednak biega bardzo podekscytowany i wyraźnie frapują go suche trawy za Rzeczką. Wydaje mi się, że Ona odczytała jego intencje, ale On odwrócił się dopiero, kiedy rozległ się plusk. Bandzior wyraźnie oszołomiony wspierał się teraz przednimi łapami o drugi brzeg, ale poniżej barków cały był zanurzony. Zdaje się, że potraktował nurt jak jeszcze jeden rów, których tyle już w życiu przeskoczył, a to jednak jest rzeczka. Jemu pozostało zawołać Małego, a kiedy podpłynął, pomóc mu się wygramolić po grząskim i dość stromym brzegu. Zmieszanie Bravo znikło jak ręką odjął i przez całą drogę powrotną demonstrował, jaki to jest zadowolony z odbytej kąpieli. Po ostatniej wizycie na naszych stawach zmieniliśmy kąpielisko. Trudno powiedzieć dlaczego, bo nam zapach, który począł lekko bić od tafli "starego" stawu wcale nie przeszkadzał. Być jednak może Ludziom coś tam przestało odpowiadać. Ten nowy staw jest dużo większy, ale niezbyt wygodny. Zejście do wody strome i pozarastane, a nad brzegiem nie ma ani jednego drzewa, przez co wokół panuje przytłaczający upał, a w powietrzu przy lada ruchu unosi się kurz. Za to pływalnia jest pyszna: aporty lądują dużo dalej i można po ich pochwyceniu trochę pokręcić się w kółko i porozglądać po powierzchni wody w poszukiwaniu jakiejś nowości. Na początku pnący się pod górę brzeg sprawiał nam nieco trudności, więc On wspomagał nas trochę, kiedy zdyszani pływaniem bezradnie usiłowaliśmy na nim wylądować. Po jakimś czasie Uranii udało się wyszukać odpowiednie miejsce i połączyć to z techniką wspinaczki "na żabę", co zaowocowało samodzielnym wygramoleniem się na ląd. Skoro udało się jej, niedługo powiodło się podobnie i mnie i potem najczęściej wydostawaliśmy się z wody o własnych siłach. Po pływaniu nieodzowne jest wytarzanie się w trawie lub jeszcze lepiej w jakimś piachu bądź ziemi. Tu niestety pojawił się inny kłopot, bo wzdłuż nowego stawu biegnie droga wysypana materiałem wydzielającym mocną i niezbyt naturalną woń. Raz już go wypróbowałem jako powłoki po pływaniu i ku mojemu zadowoleniu woń ta przez wiele dni utrzymywała się na mojej sierści na głowie i grzbiecie. Ktoś wyraźnie musiał być odmiennego zdania, bo teraz po kąpieli jesteśmy brani na smycz i swobodne rolowanie się po wonnej nawierzchni nie jest dopuszczalne. Przewracać się na grzbiet i do woli czochrać możemy dopiero po powrocie do domu. Cóż, życie psa pełne jest wyrzeczeń. On zniknął razem z Uranią. Zostaliśmy z Nią sami i jest nam trochę smutno. Ja nie bardzo mam ochotę jeść i śpię w łazience blisko wyjścia od ogrodu. Po Uranii została pusta klatka z legowiskiem przesiąkniętym jej zapachem, więc o czasu do czasu korzystam i wchodzę do środka ją sobie przypomnieć. W międzyczasie wpadł Afir ze swoimi Ludźmi, co oderwało mnie od smutków na parę chwil wynikających z jego towarzystwa i absolutnego respektu przede mną. Miło jest od czasu do czasu odegrać rolę mentora przed młodzieżą... Ale gdy odjechali, przypomniałem sobie znowu o Tamtych. Przecież nie wiem, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczę. ![]() Urania w podróży - je śniadanie w hotelowym pokoju, ubrana trochę bardziej elegancko, niż zwykle. ![]() A za oknem... "A jak oni tam w zimie?" Podobne pytanie wielu ludzi zadaje nam, kiedy przyjeżdżają do nas po raz pierwszy. A przecież u nas to tylko kilkadziesiąt metrów stromego podjazdu, a tu dom (?) wpił się w zbocze góry. ![]() Tutaj cały dzień robota wre przy łąkach. Upał sprzyja przygotowywaniu siana, więc pokos jest codziennie przetrząsany. Ta dolina, to jednak również daczowisko. Grunty poparcelowane i zabudowane weekendowymi domami. ![]() Urania na szlaku. Praktycznie wszystkie łąki są tu poprzegradzane, więc o swobodnym po nich bieganiu nie ma mowy. ![]() Ponieważ dzień był upalny, nie od rzeczy było poszukać ochłody w wodzie: Urania w nurcie Kleine Emme pod Entlebuch. ![]() Kamienie na dnie człowiekowi niezmiernie utrudniają chodzenie, a pies jakoś sobie bez marudzenia radzi... ![]() "Strasznie mi się podobało!" ![]() Nie wszystko jest tu jeszcze Cepelią. To bydło rzeczywiście wraca z pastwiska, spokojnie omijając samochód. Nie bardzo jest jak przekazać odgłos dzwonków, z którym budzimy się rano, trwający prez cały dzień i słyszalny wciąż przy zasypianiu. A zupełnie niewyobrażalny jest zapach skoszonego siana - można by pewnie było z niego parzyć ziołową herbatkę. ![]() Droga doprowadziła nas do Spittelmatte, gdzie mieszka Norway, wybrany na ten miot partner Uranki. Moment przybycia okazał się być odpowiedni. ![]() Ponieważ już powyższym zdjęciem prywatność naszej Suczki została dostatecznie naruszona, zamieszczamy jeszcze tylko tradycyjne hodowlane monidełko "po": Norway von der Auenrüti & Urania Szwajcar. ![]() A ja jeszcze nie skończyłam! PS. 11. i 12. lipca Urania została pokryta przez Norwaya von der Auenrüti. Zdjęcia pochodzą z okolic Entlebuch i doliny Eigental w kantonie Lucerny w Szwajcarii. W ciągu ostatniego tygodnia trochę się zdarzyło u szczeniaków... Afir spostrzegł, że jednak potrafi pływać. Nie udało się go uchwycić aparatem w morzu, ale za to widać, jak się osuszał na piasku. A niedługo potem, już w jeziorze, dodawał otuchy Gojce, a ona jemu. No i tak sobie razem pływały. Gojkę można poznać po bardziej "spiętym" ogonie. Ajaks-Chipp jeszcze nie pływa, ale jest bardzo zmotywowany... Właściwie nie tyle on, co jego Pan. Ajaks chyba jeszcze o tym nie wie, stąd to beztroskie poddawanie się damskim pieszczotom :) A Rodzice pojechali na wycieczkę. Ich, jak zwykle, interesowały harce po trawie, natomiast musieli pozować na tle dziwacznej architektury. Dzionek wstał od razu ciepły i duszny. Uranka z ociąganiem zeskoczyła z pościeli, za to zaraz zaczęła kręcić tułowiem i popiskiwać w oczekiwaniu pieszczot. Po małych ceregielach, jakie On czyni co rano - coś tam odstawia, poprawia... - wybiegliśmy na dwór, gdzie po minięciu krawędzi cienia przylgnęło do nas nagrzane powietrze. Już parę razy o ostatnich śniegów wydawało mi się, że Uranii zbliża się rujka, ale nadal nic konkretnego nie potrafię wywnioskować z analizy jej siczków na trawie. Wciągam ich zapach przez nos, a potem faluję policzkami (ludzie tak robią, kiedy piją szczególnie smakujące im trunki), ale nadal odchodzę zawiedziony. Uranka sama też wraca do swoich śladów i wącha je w zamyśleniu. Tak było i tego ranka. Kiedy już cokolwiek najistotniejszego załatwiliśmy, w mig wróciliśmy na ocieniony taras. On nas wywabił idąc na dół, przed dom, ale do bramy nawet nie dotarliśmy. Tam zresztą od paru dni patrolują kury, dwie uciekinierki z sąsiedztwa. Chyba dojadły im tamtejsze koguty, które zbyt poważnie potraktowały jedną ze swoich ról. U nas tym zbiegom dobrze, bo spacerują sobie wzdłuż płotu i po co bardziej zarośniętych częściach podwórka. Raz je pogoniłem, ale jakoś słabo uciekały. Urania czasem powącha ich pomiot, ale też widać mało dziko jej to pachnie, bo wkrótce się oddala skubać trawę. Wróciliśmy do domu i w chłodzie trochę poszarpaliśmy się tym i owym, aby wkrótce znowu popaść w letnie odrętwienie. Wyrwała nas z tego po jakimś czasie wycieczka nad wodę. Pisałem już, że na drugie mam Wodnik? Może... Za to Urania zsuwała się do wody jeszcze ostrożniej, niż zwykle, choć za to potem zapychała jak szalona, wiosłując z taką siłą, że prawie pół gorsu miała nad jej powierzchnią. Po powrocie do domu wreszcie jedzenie. Uranka dużo szybciej uporała się ze swoją porcją. Dużo szybciej, niż wynikałoby z tego, że dostaje nieco mniej, bo jest mniejsza. Kiedy tylko skończyła, On zaczął przytrzymywać mi miskę - boi się, że Mała mi coś skradnie? Niepotrzebnie, bo przecież potrafię jej w razie czego kłapnąć przekonywająco zębami koło ucha. A ona i tak siada naprzeciw z delikatnie odwróconą głową. Do cierpliwych świat należy, bo kiedy wreszcie kończę, Uranka poleruje moją miskę językiem z każdej możliwej strony. Na dworze robiło się chyba właśnie najgoręcej, kiedy Ura i ja zapadaliśmy w słodką drzemkę. ![]() Pojechaliśmy pierwszy raz po zniknięciu śniegu nad rzeczkę. Urania prawie całą drogę z głową między przednimi siedzeniami samochodu, wydając z siebie podekscytowane pojękiwanio-popiskiwania. Z auta wypadliśmy prosto w błoto i las od dawna nieczytanych zapachów. W początkowym podnieceniu, przerolowując się po trawie, niemal stoczyłbym się po stromej skarpie do rzeczki. A potem już poszliśmy utartą ścieżką, biegając tam i siam od czasu do czasu popijając wodę z kałuż. W tradycyjnej zabawie z kijem obsadziliśmy tradycyjne role: dla mnie ważniejsze jest zdobywanie rzuconego kija, a dla Uranki bronienie go, kiedy już znajdzie się w jej pysku. Zgodnie z tą regułą, kiedy patyk ulega rozpołowieniu, zawsze ważniejsza jest ta część, którą trzyma ona. Dzięki temu przynajmniej zabawa trwa dalej. Uległa przerwaniu tylko raz: Urania pokonała wał dzielący drogę przy rzeczce od otwartego pola, zsunęła się między krzakami po drugiej stronie i, mimo nawoływań, znikła na czas znacznie dłuższy, niż zajmuje pochłonięcie miski z kolacją. Wróciła zdyszana, jakby po dość długiej pogoni. Co się z nią dzieje? Teraz odpoczywamy po opróżnieniu naszych misek: ona na sofie, ja na baranicy przy drzwiach na taras. Nawet docierający z kuchni zapach jedzenia, które Ona przygotowuje dla Nich, już nas tak nie kusi. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|