


Zastanawiałem się, czy o tym pisać szerzej, bo to sprawy dosyć intymne. Ale przecież my zwierzęta nie mamy tak rozwiniętego poczucia wstydu jak ludzie, więc co mi tam. ![]() Ograniczanie naszej wolności nie skończyło się wcale wraz z ukończeniem budowy podjazdu. Nie dość, że większość czasu spędzamy nadal w domu, to Mała jest zamykana w klatce, a ja w sypialni. Kiedy widujemy się choćby przez chwilę poprzez kratki, wykorzystuję to skrupulatnie. Można to nazwać imponowaniem: Staję przed klatką na wprost Uranii z uniesionym ogonem i wyprężoną szyją, skamląc cicho, aby zwabić ją do wyjścia. Kiedy to nie odnosi skutku, robię kilka okrążeń wokół jej więzienia, a czując, że ona nie może wyjść, lecę do Niego po pomoc. On jednak zamiast otworzyć klatkę, masuje mi szyję i pierś, co zresztą na chwilę sprowadza ulgę i odwraca moją uwagę od suczki, ale zaraz potem wszystko zaczyna się od nowa. I trwałoby pewnie jeszcze długo, gdyby On w końcu nie tracił cierpliwości i nie prowadził mnie z powrotem na zesłanie do sypialni, częstując przy tym pysznym smaczkiem. W tej chwili jednak nie potrafię uradować się jak należy żadnym smakołykiem i rozpoczynam wycie, jakiego nie słyszał od czasów mojej młodości, gdy zostawiali mnie samego w domu. ![]() Na dokładkę zza drzwi słyszę wkrótce, że On zabiera Urankę na dwór. Mała po wypuszczeniu z klatki jest niezmiernie podekscytowana – dochodzą do mnie jej piski i odgłosy podskoków. Biega od Niego do drzwi i z powrotem, zanim wreszcie wyjdą. Teraz przez otwarte okna słychać, jak idą na górkę, ona aportuje frisbee, a potem skacze przez stacjonatki. Zresztą gdybym nawet nic nie słyszał, to i tak za chwilę odczytuję po kolei wszystko, kiedy z kolei przychodzi czas na mój spacer. Wypuszczony wypadam cwałem przez drzwi z nosem tuż przy ziemi i odtwarzam całą trasę Uranki. ![]() Następnie jadę z nim w pola, gdzie wreszcie jest coś innego do roboty, niż tylko skomlenie i węszenie za moją Suczką. Dzisiaj trafiam na trop lisa, ale zajmuje mnie on dużo mniej, niż sarni czy zajęczy. Potem, już w pobliżu zabudowań, znajduję zapach podobny do tego, jaki wydziela teraz Uranka. Tego jednak nie zostawiła ona – widocznie w podobnej dyspozycji jest więcej dziewczyn w naszej okolicy. Z powodu rujki Uranki chodzę ostatnio na spacery tylko z Nim... -------------------------o------------------------- -------------------------o-------------------------
Pojechaliśmy w odwiedziny do rodziny Uranki. Mieszkają daleko, więc w pierwszym rzędzie oznaczało to bitych kilka godzin spędzonych w samochodzie i pojawienie się na miejscu dopiero wieczorem. Po przybyciu zająłem się obsikiwaniem kątów, a następnie badaniem domowniczek, gdyż na miejscu były tylko Mama i Babka Uranii. Obsikiwanie kątów nie spotkało się zresztą z aprobatą ludzi, a na próby bliższego obwąchania suki też reagowały raczej nerwowo. Mają tu swojego samca, Obiego, więc mnie ledwie tolerowały, ale zupełnie bez serdeczności. Obi, stryj (a właściwie wuj) Uranii, był w podróży, czy też na wakacjach, więc nie było dane nam go spotkać. Ja byłem rad takiemu obrotowi sprawy, bo podczas poprzedniej wizyty Obi konsekwentnie egzekwował prawa gospodarza i szramy na nosie długo mi się goiły. Ja sam mam charakter raczej spokojny i ustępliwy, ale wszystko musi mieć przecież swoje granice... Uranka za to najbardziej chyba ucieszyła się z zobaczenia rodzinnych kątów i tamtych Ludzi, bo szybko zaczęła się zachowywać bardzo swobodnie. Ja robiłem swoje, to znaczy siadywałem sobie z boku pilnując wszystkiego, z wyjątkiem chwil, kiedy podawano jedzenie, albo miała miejsce jakaś żywsza zabawa. ![]() Nazajutrz wybraliśmy się na wystawę psów, gdzie Urka miała reprezentować całą entlebucherzą populację, bo była jedynym wystawianym psem tej rasy. Jakoś niespotykanie szybko nam zeszło i już okazało się, że jest po wszystkim i Urka „wygrała”. Czułem, że ludzie byli zadowoleni z tego powodu i zupełnie nie wiem, dlaczego tego dnia przyjeżdżaliśmy jeszcze później w to miejsce dwa razy. Za ostatnim razem On znowu pokazywał Urę na ringu, tym razem jednak z najróżniejszymi psami, ale nikt nie był z tego zadowolony: Ja byłem zmartwiony, bo On odłączył się od nas z Małą, Urania stale się nerwowo kręciła i szamotała na smyczy, bo miała mnie i resztę w zasięgu wzroku, a była zmuszana, aby się nie ruszać. On od tego wszystkiego też zaczął sapać i zrzędzić, a nawet przemówił się z jakimś stojącym obok panem z dużym i hiperaktywnym psem rzeźnickim, który chciał chyba zeżreć Urankę. ![]() W końcu Urka i On wreszcie wybiegli przed publiczność, sędzia jak zwykle nawet nie spojrzał na entlika, a po chwili wszyscy byliśmy znów razem! Nawiasem mówiąc, pan z dużym psem rzeźnickim też schodził zawiedziony, więc w jakimś sensie ludzie się pogodzili. Wizyta u Rodziny była krótka i następnego dnia dość wcześnie rano wyruszaliśmy w drogę do domu. Pewnie nieprędko nadarzy się następna, bo Mama Uranii spodziewa się za miesiąc dzieci, co oznacza zmianę funkcjonowania tamtego domu na jakiś czas. A po powrocie Uranka zamieszkała w klatce i na spacery wychodzimy oddzielnie. Nie wiem, czy ma to związek z tym, że zmienił się jej zapach i niedawno po raz pierwszy nie strząsnęła mnie z siebie, kiedy wsparłem się przednimi łapami o jej grzbiet… Ostatnio w naszym podwórku kręcą się codziennie jacyś obcy ludzie, a ja i Uranka spędzamy cały dzień zamknięci w domu. Z powodu panującej suchej i gorącej aury może to i nie jest takie złe, ale z drugiej strony jest bardzo irytujące, kiedy wciąż słychać nieznajome głosy z coraz to innej strony domu, a towarzyszą temu dodatkowo nieustanne szurania, stukania, a od czasu do czasu powarkiwanie, ale wcale niepochodzące od psów. ![]() Kiedy po pierwszym takim dniu wyszliśmy po południu na dwór, obcych już nie było, ale za to otoczenie przeszło pewną metamorfozę, a po ziemi walało się trochę różnych przedmiotów pozostawionych przez tamtych. Drugiego popołudnia przedmiotów walało się już trochę więcej, a w dodatku pojawiły się kolejne zmiany. Ścieżka, którą najczęściej zbiegamy na dół do bramy, wydeptana naszymi łapami i ludzkimi butami tak, że trawa na niej ledwie rosła, została przykryta nieregularnymi kamieniami. Uranka oczywiście przetestowała ją pierwsza, truchtając z góry na dół z gracją, a ja zrobiłem to dopiero po jakimś czasie. My raczej nie lubimy biegać po takich powierzchniach, ale widocznie Ludziom jest po nich chodzić wygodniej. W każdym razie to i tak lepsze niż podjazd z kamiennego tłucznia po drugiej stronie domu, który kłuje w łapy, więc my Psy omijamy go zawsze jak najskrzętniej. Przy tym wszystkim On zamiast się z nami bawić, człapał po obejściu oglądając wszystkie zmiany, które zaszły w ciągu dnia. Coś tam mierzył, czasem coś podniósł z ziemi, żeby w końcu wyrzucić to do kosza. W tej sytuacji zająłem pozycję waruj na tarasie – wystarczyło, że Uranka za nim chodziła, bo cały czas ciekawska z niej niunia. Zerwałem się tylko na chwilę, kiedy byli przed domem na dole, aby sprawdzić i obsikać usypaną tam kupkę piasku – tyle mojej roli stróża na ten dzień. ![]() Trzeciego dnia wszystko przebiegło podobnie: On rano wyszedł po wydaniu nam śniadania, a potem pojawili się robotnicy. Po południu okazało się, że tłuczniowy podjazd też będzie przebudowywany, bo po na jego brzegach porozciągano sznurek i ułożono kostki. Na czwarty dzień mieliśmy tyle szczęścia, że w nocy popadało i nieco się ochłodziło, więc przed śniadaniem On pozwolił nam trochę poaportować i poskakać przez przeszkody. Ku mojemu zaskoczeniu w ruch poszło nowe frisbee, które jest miękkie i elastyczne, więc przynosząc je do Niego potrząsałem głową ze wszystkich sił, aby je zabić. Parę razy tak to podekscytowało Uranię, że podbiegła, aby mi wyszarpnąć ten naleśnik, ale On wtedy natychmiast ją ofukiwał – pewnie to kolejna niezmiernie cenna dla niego zabawka. Tylko gdzie On w tym płaskim placku ukrył jedzenie? Mało jednak było jeszcze tej zabawy, a już kończyliśmy i po wytarciu i przeczesaniu poszliśmy do domu na swoje śniadania. Wkrótce tamci znowu zaczęli łazić za oknami... Dzisiaj jest dzień piąty – kiedy to się wreszcie skończy i odzyskamy swoje podwórko?
![]() Jest taka zabawa, która nazywa się "kropelki". Nie wiem, jak inne psy, ale ja i parę znajomych entlebucherów ją uwielbiamy. Akcesoria do zabawy są bardzo proste: przynajmniej jeden entlebucher i jeden naturalny zbiornik wodny. Do tego na przykład człowiek jako generator "kropelek" - rozbryzgów wody, które staramy się złapać, jak zresztą wszystkie inne przelatujące przedmioty i istoty. PS.Dopóki pogoda definitywnie się nie załamie, grozi nam jeszcze dużo wpisów związanych z wodą. Tego dnia po południu On przyjechał z pracy i od razu po powitalnym wyszaleniu się założył nam obroże i poszliśmy wsiadać do samochodu. Rzeczka jest niedaleko, więc po krótkim czasie samochód stanął przy małym mostku.
Po ostatniej burzy i całonocnym deszczu woda na dole płynęła dość wartkim i mętnym nurtem. Ja i Urania, piekielnie ciągnąc na smyczach i z nosami w trawie, szliśmy z przodu w kierunku nieodległego jazu, który pamiętaliśmy z zabaw w zeszłym roku. W okresie suszy woda w pewnej odległości za jazem bywała tylko na tyle głęboka, że po zejściu po stromym betonowym nabrzeżu brodziliśmy po brzuch. Ale bliżej spiętrzenia, pod prąd, było już głęboko i wartko na tyle, że Ludzie i Psy mogli tam trochę popływać. Oni właśnie tam zwykle rzucali nam aporty. Kiedy doszliśmy na miejsce On wyjął nową zabawkę - taką niebieska, przejrzystą, całą w utrudniających złapanie w zęby wypustkach. Rano już wypróbowywaliśmy ją na łące - odbijała się jak szalona od ziemi w zupełnie nieprzewidywalnych kierunkach, przypominając w tym uciekającego zająca. A teraz okazało się też, że świetnie unosi się w wodzie. Ale zabawa nam nie szła, bo Uranka, kiedy tylko przechwyciła zabawkę, od razu wyskakiwała z wody, wspinała się po betonowym brzegu i wbiegała w wysoka trawę na górze, wyczyniając dzikie podskoki. Coś nie przepada ta nasza Uranka za rzecznym nurtem. Ja natomiast wręcz przeciwnie, więc czekałem cierpliwie, aż Mała się wylata i wreszcie upuści zabawkę do wody, a On znowu ją rzuci. Ale wtedy coś poszło nie tak: Uranka wbiegła do wody, uroniła niebieskie cudo, a ono szybko przepłynęło obok mnie. On próbował chyba je przechwycić, ale zrobił to niezdarnie i oczywiście nieskutecznie, a niebieskie już było kilka kroków od nas, płynąc w dół strugi między zwisającymi gałęziami drzew. Widać było, że on waha się, czy tam włazić, a ja też nie bardzo miałem ochotę badać jako pierwszy nieznaną część rzeczki. Tymczasem zabawka powoli oddalała się coraz bardziej, z rzadka tylko zahaczając o kamienie i gałęzie, aż wreszcie znikła z pola widzenia. Wtedy okazało się, że ten kawałek plastiku był dla Niego bardzo cenny - zaczął machać rękami i coś mówić podniesionym tonem. Ponieważ znam Go dobrze, więc położyłem uszy po sobie, przysiadłem lekko na łapach i patrzyłem na Niego jak najbardziej uniżenie, wiedząc zresztą, że ekscytacja prędzej czy później Mu przejdzie. Uranka jakoś wolniej pojmuje te zasady gry, ale i ona przybrała podległą postawę i wyraz pyska. Między nami mówiąc, to nie rozumiem, dlaczego On nie mógł po prostu uciąć kija z pobliskich zarośli i zacząć przerwanej zabawy od nowa. Widać jednak, w tym niebieskim było coś cennego, najpewniej do jedzenia, a on oczywiście nie chciał tego stracić. W końcu jednak się uspokoił i zaczął prędko wkładać buty - widać bał się bez nich zapuścić w wybujałe trawy i osty porastające całe otoczenie rzeczki. Kiedy był gotowy, ruszyliśmy w kierunku zgodnym z nurtem, aby już po chwili znaleźć przerwę w zaroślach. Było to w miejscu, gdzie do rzeki dochodził jeden z wielu tu rowów z okolicznych pól. Rów na szczęście dla Niego był suchy i szybko wszyscy stanęliśmy nad brzegiem, przy czym on zaczął wypatrywać w kierunku wody. Wreszcie chyba coś zobaczył, bo krzyczy do mnie "Aport!" i wskazuje przed siebie. Jeszcze parę razy powtórzył to samo, aż wreszcie zobaczyłem - niebieskie płynące tam w wodzie, jeszcze trochę w górę nurtu. Płynęło toto akurat tuż przy przeciwległym brzegu. Rzeczka nie jest szeroka - może z osiem, dziesięć ludzkich kroków - ale akurat wtedy rwała rześko, a ja w tym miejscu nigdy nie pływałem. Parę razy nie mogąc się zdecydować zbiegłem na brzeg popatrując na Niego, czy przypadkiem nie zmieni zdania. W końcu jednak to zrobiłem: Zsunąłem się do wody i popłynąłem w poprzek, a dopłynąwszy chwyciłem niebieskie w zęby. Raz wysunęło mi się z pyska, ale chwyciłem je znowu i natychnmiast począłem przebierać łapami z powrotem, chociaż oczy zdawały mi się wychodzić mi na wierzch. Nic a nic mnie nie zniosło i wylądowałem w miejscu startu, prosto przy czekających Nim i Uranii. Wreszcie mogłem rzucić Mu tę zabawkę, żeby sobie wyjadł to, co tam w niej schował. Co za Człowiek! Urania była w niedzielę na wystawie psów, więc oddam jej dzisiaj głos, aby mogła opowiedzieć o tym, co tam zobaczyła: „Wyjechaliśmy rano, kiedy jeszcze nie było bardzo gorąco. Od dłuższego czasu dni są bardzo skwarne, ale ja i tak jestem skłonna bez przerwy do zabawy, mimo, że już po kilku chwilach język zwisa mi z pyska szeroką i długą wstęgą. Ale dzisiaj nawet bez śniadania wskoczyłam na tylne siedzenie samochodu i ruszyłam z Nim w drogę. Prawdę mówiąc, tak całkiem bez śniadania się nie obyło, bo na tarasie stały nie do końca opróżnione miski z kocią karmą, którymi się zajęłam. Koty zdają się być takie pewne jutra: prawie nigdy nie dojadają do końca. Cyrek i ja dostajemy jeść w mniej więcej określonych porach i mniej więcej stałe ilości, ale w przeciwieństwie do kotów zawsze zjadamy do czysta. Ściślej mówiąc, Cyrek zjada prawie do czysta, a ja zjadam całkiem do czysta za siebie, a kiedy on odejdzie od miski, to dolizuję do czysta po nim. Ale brnę w dygresje – mam to chyba po Niej. „Kiedy jadę gdzieś sama bez Cyra, zawsze trochę mnie nosi niepokój, a kiedy mam już naprawdę dość, to zdarza mi się zwymiotować. Tym razem mój żołądek dzielnie wytrzymał i bez przeszkód dojechaliśmy na miejsce. Za to po wyjściu z auta zaczął się wystawowy zgiełk, którego tak nie lubię. Ludzie i psy stojący wszędzie i chodzący we wszystkie strony, a do tego On błąkający się, odbierający jakieś rzeczy przy stoliku stojącym po drodze, a potem znowu szukający chyba miejsca, gdzie będzie mnie pokazywał. W końcu zdaje się dotarliśmy, gdzie trzeba, nawet łatwo znaleźliśmy miejsce do przycupnięcia, a on zaczyna studiować jakąś książkę, którą przed chwilą dostał. Wszystko to po to tylko, aby po chwili podnieść się i zakomenderować „Idziemy”. Zdaje się, że przyjechaliśmy duuuużo za wcześnie. „Wlokę się za nim po pobliskich ulicach, a co jakiś czas przysiadamy, cały czas szukając cienia. Korzyść z tego wałęsania się tylko taka, że załatwiam małą i dużą potrzebę fizjologiczną, przy czym jakaś pani patrzy na Niego z uśmiechem, kiedy zbiera moje małe co nieco do woreczka i wrzuca do kosza. Teraz już wiem, po co Oni zbierają czasem moje kupy: chodzi o rozweselanie starszych pań. Jednak po niedługim w sumie czasie wracamy na teren wystawy, a właściwie w jego pobliże, tuż za tymczasową siatkę. „Wokół naszego ringu jest teraz mnóstwo psów i ludzi, a dominują takie duże, prawie pozbawione uszu i z kusymi ogonami, z wełnistą, ale krótką sierścią. On mówi, że to owczarki środkowoazjatyckie. Oglądamy sobie te psy i ich dumnych właścicieli – jak oboje myślimy, mieszkańców jurt Środkowej Azji. Azjaci nie bardzo tolerują w promieniu 2-3 metrów inne oprócz nich i ich przewodników istoty żywe. Nie ma znaczenia gatunek, płeć czy wiek. Każde zbytnie zbliżenie skutkuje atakiem masywnego kolosa, który jednak, przynajmniej w naszej przytomności, zawsze jest powstrzymywany przez właściciela, w ostateczności poprzez chwyt zwierzaka przedramieniem za szyję. Kiedy w pewnym momencie jedna z pań jedzie z krzesełkiem, na którym siedzi, za swoim Azjatą, to siedzący obok niej kolega chwyta szybko jej smycz, przerywając w ten sposób tę niechcianą podróż. „Azjaci w ringu prezentują się ładnie, chociaż większość wystawianych psów nie ma zbyt pięknego ruchu, a jeden z nich nawet biega jak wielbłąd. Jemu najbardziej podoba się biszkoptowo umaszczona suka, ale to ona właśnie w momencie wręczania przez sędzię teczki z oceną, rzuca się na nią, aby podziękować. Pani sędzia wykazuje się na szczęście refleksem i w mig odskakuje. W ogóle ciekawe, że nam entlebucherom sędziowie wpychają ręce do pyska, a sprawdzanie uzębienia Azjatów odbywa się na odległość. Pewnie zresztą takie zęby z dystansu dwóch metrów widać i tak dostatecznie wyraźnie.
„Po Azjatach pokazywało się jeszcze wiele innych ras, a my w tym czasie, stale popatrując na ring, podążaliśmy za przesuwającym się cieniem. On zmieniał pozycję, kiedy już w poprzedniej dostatecznie ścierpł, a ja w końcu wygrzebałam sobie jamę w piachu, aby dotrzeć do jego chłodniejszej warstwy. Nigdy nie piję na wystawach, ale kiedy podawał mi jakieś suszone smakołyki, nie odmawiałam. W końcu, kiedy już robotnicy zaczęli rozbierać płotki wyznaczające sąsiednie ringi, przyszedł czas na naszą ocenę. Dla mnie najważniejsze było, że trwała niedługo, ale na ile było trzeba, stałam bez ruchu, a to znowu biegałam przy nodze, najwyżej od czasu do czasu próbując złapać trochę ferii zapachów, jaką zostawiły po sobie psy oceniane przed nami. Pani sędzi też było chyba gorąco, bo szybko coś tylko powiedziała do siedzących przy stoliku, ale za to jak zwykle niezmiernie długo grzebała mi w zębach i przy ogonie. Co ona tam chciała znaleźć? Na końcu zestawili nas, trzy młode suki, obok siebie, lecz chyba nie byłam tu najważniejsza, bo jakaś dziewczynka wbiegła fotografować suczkę stojącą obok. Ale tamtej nie w głowie było pozowanie – chciała już też do domu i ujęcia chyba wyszły dość dynamiczne. Ja grzecznie dostałam do końca, ale w końcu on odpuścił i mogłam skoczyć Mu łapami na uda, przeciągnąć się i zaskomleć. Wreszcie pojedziemy do domu!” Już od wielu dni panują upały. Zdarza się wprawdzie, że zaczyna się chmurzyć, zrywa się wiatr, a potem robi się chłodniej, a nawet pada deszcz, ale później upał wraca, a słońce nagrzewa wszystko niemiłosiernie. Tylko wcześnie rano i wieczorami mamy ochotę na zabawę; to znaczy ochotę mamy zawsze, ale szybko kończy się to wywieszonym na całą możliwą długość jęzorem przybierającym wtedy kształt kopyści. Uranka zwykle ma większy, bo jeszcze jej entuzjazm bierze górę nad instynktem samozachowawczym. Wtedy pijemy zimną wodę i szukamy jakiegoś chłodnego miejsca, aby się wydyszeć. O właśnie tak:
|
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|