W naszym domu i jego otoczeniu mieszka siedem kotek. Od pierwszego rzutu oka widać, że nie są one produktem żmudnych zabiegów hodowlanych, ale owocem naturalnego popędu, jakiemu koty żyjące na nieskrępowanej wolności ulegają każdej wiosny. Najkrócej przebywają z nami dwie dwulatki, Żółta i Zielona, które nazywają się tak od koloru tęczówek, bo futra obu są antracytowo czarne. Brunetki pojawiły się u nas jakoś późną jesienią albo zimą, po uratowaniu ich przez Jej siostrę spod jednego z mostów w Mieście. Najpierw były na przechowaniu gdzie indziej, ale potem tamten azyl musiał być opróżniony i trafiły tymczasowo do nas. Mieszkały w klatce w nieużywanej sypialni, lecz na wiosnę okazało się, że nikt nadal nie zgłosił się, aby je adoptować, więc Oni przeprowadzili je do domku narzędziowego w ogrodzie, gdzie najpierw były zamknięte, a potem już korzystały z dziury wyciętej specjalnie dla nich w jego drzwiach. Odwiedzaliśmy je wtedy i wcześniej chętnie z Uranką, bo zawsze gdzieś wokół znajdowały się pojedyncze chrupki kociej, wyjątkowo smacznej karmy. Czarnulki na nasze wyciągnięte w ich kierunku nosy reagowały jednak raczej nerwowo – trudno powiedzieć, jakie przygody z psami spotkały je w przeszłości.
W tym czasie ujawniły się już niezbicie różnice ich charakterów, mimo niemal bliźniaczego podobieństwa fizycznego. Jedna trzymała się nadal domku i przynajmniej rano i wieczorem widywaliśmy ją w jego pobliżu. Druga natomiast zniknęła z horyzontu i tylko my psy wiedzieliśmy o jej obecności z powodu pozostawianych wszędzie ścieżek zapachu. Oni, a szczególnie Ona, zaczynali się powoli niepokoić o losy nieobecnej kotki. Chociaż co jakiś czas w polu widzenia pojawiał się młody czarny kot, to dla Ludzi nie ma sposobu, aby odróżnić go od drugiego tak samo czarnego i młodego. Oni pocieszali się jednak, że dla żyjącego na wolności kota najbardziej krytyczne są pierwsze jeden lub dwa lata życia, po których nabiera on najczęściej takiego sprytu i obycia ze światem, który zwiększa znacznie jego szanse wyjścia z różnych potencjalnie niebezpiecznych sytuacji.
Kiedy wracaliśmy drogą do domu dziś rano, On zobaczył ją już z daleka. Wybiegła z zabudowań Starej Pani Szpakowej, potem ruszyła w poprzek asfaltu do ogrodu z rzadko ostatnio zamieszkałym domem Bijou. Przetruchtała za jego płotem do samego przeciwległego rogu ogrodu, po czym, sforsowawszy płot, znowu znalazła się na drodze, by stamtąd wskoczyć do znajdującego się po drugiej stronie obejścia Pięknychinaczej, a następnie przez ich kwiatki-rabatki dotrzeć do naszych Sąsiadów. Tam, chyba aby uniknąć ewentualnego spotkania z ich psami bądź oswojoną dziką świnią, wybrała trasę przez wąski pasek ziemi z tyłu domu, a potem pewnie już po chwili znalazła się w naszym sadzie.
Całe te esy-floresy omijały właśnie te miejsca, po których często lub stale biegają luzem psy gospodarzy. Wydaje mi się, że ta miejska kotka nie tylko już z niejednej miski na naszej wsi je, ale także dobrze wie, jak najbezpieczniej się poruszać pomiędzy poszczególnymi posiłkami.

To są Łaskawa i Cita. One spędzają więcej czasu przy domu, niż Żółta i Zielona, chociaż na wsi też się je widuje. Spośród wszystkich kotów, te dwie okazują Urance i mnie najwięcej zaufania.