




Wszędzie obok nas kwitnie życie zupełnie poza kontrolą ludzi. Jaskółki, mimo smutnych zapowiedzi sprzed paru tygodni, ciągle są z nami i w słoneczne poranki tną przestworza przed domem we wszystkich kierunkach. Kotki Ogrodówki wyprawiają się po mięso na pole po drugiej stronie drogi, a przy okazji spotykają tam koleżanki. A dziś wieczorem Uranka natrafiła na jeża, który zaniepokoił ją do tego stopnia, że przez długie kwadranse wracała do niego zdecydowana wreszcie sprawdzić, co kryje się pod tym igielnikiem. ![]() Ciągle fruwają ![]() Życie i ... ![]() Niepokojący... ![]() ...zwjeż ![]() Autor - dyskretny obserwator To był weekend kolejnej podwójnej wystawy. Nie jechaliśmy już aż tak daleko, jak poprzednio - dało się to odmierzyć tym, że Oni mieli za dużo kanapek na drogę. Ale niestety na miejscu okazało się, że mieszkamy w jakiejś zapyziałej wiosce, gdzie musimy ciągle chodzić na smyczy. Na całe szczęście przed płotami otaczającymi domostwa były szerokie trawniki, ponieważ Uranka na innym podłożu w zasadzie nie siusia. Do tego za każdym płotem ujadał jakiś kundelek, zupełnie jak u nas w domu, co zawsze dostarcza nam pewnej rozrywki, której Oni zresztą zdają się nie pochwalać. Wokół naszego pomieszkania, już na ogrodzonym terenie puszczali nas czasem wolno, a kiedy ktoś się pojawiał, to odwoływali stanowczo z powrotem do pokoju. Pewnego razu jednak ni stąd ni z owąd pojawiła się jakaś para młodych ludzi, przy czym dziewczyna ewidentnie panicznie się nas obawiała i wpadła w głośny płacz przyklejając się do ściany budynku. Zanim upłynął czas Ich reakcji, pobudziło nas to tylko do głośniejszego szczekania, co skończyło się jeszcze donośniejszym płaczem, a potem sporą awanturą. Najprawdopodobniej w związku z tym już na stałe mieliśmy przypięte smycze, kiedy tylko wychodziliśmy za próg. Wystawa odbywała się w niemiłosiernym upale, który bardziej nam dokuczył drugiego dnia, kiedy czekaliśmy w pełnym słońcu na jakimś ogromnym pozbawionym drzew trawniku. Urka i ja leżeliśmy w namiociku dysząc bez przerwy, a Oni gwarzyli z jakimiś ludźmi, którym towarzyszyły psy podobne do nas. Ja na ring wyskoczyłem prosto spod namiotu i nawet raz pomyliły mi się chody, a potem długo ignorowałem zabiegi Pani sędzi, które podejmowała, aby zwrócić na siebie moją uwagę. Na usprawiedliwienie mam tylko to, że dawno nie aportowałem kępek podrzucanej trawy, a najbardziej byłem skoncentrowany na ziajaniu się z językiem wywieszonym po granice możliwości. Urania też objawiała przez większość czasu niechęć do pozostawania w ringu. Pół biedy, kiedy kłusowali w kółko albo po prostej. Wtedy była skoncentrowana i uważna, ślicznie i wydajnie wyciągając nóżki. Ale stać tego dnia zbyt długo nie chciała, penetrując cały czas strefę przynajmniej od rogu do rogu ringu, poszukując mnie wzrokiem. Mimo to spodobała się sędzi, która sporo się do niej nacmokała, wymacała ją dokumentnie, na co Urka pozwala zresztą zwykle tylko do momentu schwycenia za nasadę ogona. Ta ostatnia czynność odbyła się zatem już z Jego udziałem. Cóż, my psy wystawowe musimy obcym ludziom pozwalać na takie rzeczy, za które wszystkie inne w najlepszym razie pokazałyby im z bliska wszystkie czterdzieści dwa zęby. ![]() Demonstruję tutaj granice swojej tolerancji na dotyk... (Zdjęcie jest własnością hodowli Z Ticheho udoli) Po ocenie Oni szybko zwinęli nasze wystawowe obozowisko, aby jeszcze po drodze do wyjścia posiedzieć ogródku, gdzie ludzie z psami lub bez popijali różne rzeczy z plastikowych kubków. Zaczepiało nas trochę dzieci, którym dawaliśmy się głaskać po szyją, czyli tak, jak On wszystkie te dzieci na migi instruował. Ale w tym upale i tłoku było zarówno Uranii jak i mnie wszystko jedno, czy głaszczą mnie zgodnie z jego instrukcjami, czy nie. Najbardziej chcieliśmy odpocząć w aucie, a potem wreszcie przeturlać się po swojej trawie wokół domu. ![]() Urania wypoczywa po podróży. (Bardzo mądrze robi, swoim wdziękim i niewinnym spojrzeniem krok po kroku przekraczając kolejne granice zakazów, które Oni próbują egzekwować. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce będziemy razem z Nimi jedli przy stole z bolesławieckiej kamionki). Już mi brakuje tych łąk – niewiele jest przyjemności, które dają się porównać do szaleństwa na miękkiej świeżej trawie, najlepiej takiej, na której jeszcze nie zdążyła obeschnąć chłodna poranna rosa. A właśnie parę dni spędziliśmy w miejscu, gdzie takich muraw jest pod dostatkiem: wystarczyło odejść parę kroków od głównej ulicy przebiegającej przez wieś, aby znaleźć się na jednej z nich. Łąki wciskają się tam w zabudowę i są bez przerwy koszone i grabione, więc trawa odrasta rześko cały czas. Można po niej biegać, węszyć wciskając w jej głąb truflę nosa, potem się poganiać i powygłupiać ogólnopsio, aby zakończyć to przewróceniem się na grzbiet i wytarzaniem się z lubością. Ciągłe przewożenie skoszonej trawy i bel siana przez tamtejszych wieśniaków może mieć jakiś związek z krowami, które wietrzyłem tam wszędzie. O dziwo nie pasły się one na łąkach, tylko pozostawały w budynkach, skąd przez otwarte okna dochodził ich najintensywniejszy, frapujący mnie zapach. Wokół niemal wszędzie pachniało też zużytą ściółką, zarówno z wewnątrz, jak i z pryzm gromadzonych na zewnątrz. Łąkowy relaks był nam przez Nich fundowany każdego popołudnia pobytu, ponieważ wyjazd tu przede wszystkim związany był z ponownym pokazywaniem nas na wystawie psów. Trwała ona dwa dni, co oznaczało dwa przedpołudnia spędzone w dusznej hali, w otoczeniu dzielących nasz los psów wszelkiej maści, wielkości, charakteru i pochodzenia, oraz ich podobnie rozmaitych Ludzi. Mimo to bardzo lubię takie miejsca, ponieważ nigdy nie tracę nadziei, że uda mi się pobawić z jakimś nowopoznanym psem, albo przynajmniej gruntownie obwąchać jakąś sukę. Tym razem okazało się, że świat jest mały i przy naszym ringu pojawił się znajomy pan w skórzanych tyrolskich spodniach ze swoją siwiejącą appenzellerką, którą poznałem na wystawie tej wiosny. Toteż bardzo mnie do niej ciągnęło, co wyrażałem wyrywaniem się na smyczy i popiskiwaniem. Pomimo, że dziewczyna ma już swoje lata, a jej pan wciąż ją odciągał z zatroskaniem na twarzy, nie wyskakiwała do mnie z zębami. Cóż, kiedy tym razem skończyło się na pobieżnym obwąchaniu i appenzellerka ze swoim panem już odchodzili w inną część hali. Przez resztę dnia byłem bardzo podekscytowany manifestując to najbardziej wysoko uniesionym ogonem również wtedy, kiedy stałem w ringu. Przebiegając obok sędziego nawet na niego szczeknąłem – nie powinien mi znienacka wymachiwać ręką przed nosem. Drugiego dnia wystawy również miałem powody do ekscytacji, ponieważ w pewnym momencie okazało się, że będziemy po ringu biegali razem z Uranką i jeszcze jednym młodym samcem. To przekroczyło granice mojej wyrozumiałości, więc pomimo Jego rozpaczliwych prób – szarpnięć, zatrzymań i komend – wyrywałem się do młodego, całkiem nie rozumiejąc, czego on szukał na moim terenie. Może to spowodowało ostatecznie, że sędzia podeszła w końcu do Niej i prowadzonej przez Nią Uranki, chwytając i potrząsając Jej ręką z widoczną obopólną radością. Dla mnie najważniejsze było jednak, że zaznaczyłem swoją obecność i prawa, aby moje Dziewczyny mogły sobie spokojnie i bezpiecznie się radować, a sędzi Urania chyba od początku niezmiernie się spodobała... Następniego dnia wyjeżdżaliśmy w deszczu, bo w nocy przeszedł front burzowy. Ta wieś i otaczające ją łąki chyba będą mi będą śniły - obyśmy mogli tu jeszcze kiedyś wrócić.
![]() W ogródku pojawiły się grzyby: czerwone, brązowe, takie jakieś wielkie z kapeluszami w łuski i jeszcze inne, z lejkowatymi dekielkami. Oni ich na razie prawie nie zbierają, tylko wciąż chodzą podziwiać, a może to mieć związek z tym, że w największe skupisko tych czerwonych Urka ciągle chodzi za potrzebą. W takim razie nie wiedziałbym w czym problem, bo Mała cały czas celuje tuż, ale jednak obok. Na drodze również można spotkać ludzi zmierzających w kierunku lasu z różnymi plastikowymi wiaderkami po farbach (On się zżyma, że kiedyś byłyby to zapewne wiklinowe koszyki), a z kolei jedna pani z domu obok opowiadała przy nas, że będzie robić nalewkę, bo znalazła na nią przepis w Internecie. Tylko towarzyszący jej mąż konserwatywnie wspominał, że nie ma po co na takie działania nie wnoszące wartości dodanej tracić czasu, a składniki nalewki można spożyć, nie czekając, oddzielnie. My przechodzimy obok tych ludzkich wygłupów jak zwykle obojętnie. ![]() PS. Jaskółki też odznaczają wiosnę i jesień. Na wiosnę przylatują chyba ostatnie, w końcu kwietnia. Jeszcze parę dni temu z tuzin z tegorocznego wylęgu latał przed domem udając, że łapie muchy na fasadzie domu. Teraz znikły, ale można je zobaczyć jak z koleżankami powoli przymierzają się do odlotu, tworząc szwadrony na pozostałych jeszcze tu i ówdzie drutach rozpiętych między drewnianymi słupami. Tak będzie przez sierpień, a potem znikną i zostawią nas w oczekiwaniu na słotę, a w końcu śnieg. Na polach opustoszało. Zniknęły łany rzepaku i część zbóż już też pokoszono. Ostatnio wokół słychać było do późnego wieczora wszystkie przedpotopowe kombajny z naszej gminy, jakie jeszcze są zdolne do ruchu. Potem spadł deszcz i wszędzie wokół rozciągają się rozmiękłe ścierniska. Tylko tu i ówdzie jeszcze został na pniu jęczmień albo pszenica, i oczywiście kukurydza, zupełnie obca w naszym krajobrazie, a w czasie suchej i wietrznej pogody szeleszcząca tajemniczo. W tym szarym pejzażu odcina się nasza ulubiona rozległa i dobrze utrzymana łąka, pod wpływem ostatnio panującej aury jakby wiosennie zazieleniona. ![]() Dzisiaj jednak trasa naszego spaceru nie przebiegała koło niej. Najpierw przecisnęliśmy się krótko asfaltem pomiędzy ujadającymi zza płotów po obu stronach wiejskimi kundlami różnej maści, wielkości i niepospolitej urody. Nawet Urania w tym zgiełku straciła orientację i nie bardzo wiedziała, komu się najpierw odszczekiwać. Na całe szczęście trwało to krótko i zaraz skręciliśmy w polną drogę, gdzie wkrótce On puścił nas ze smyczy. Rozglądałem się i węszyłem, ale niegdzie nie było widać polnych saren, na które jeszcze przed tygodniem natykaliśmy się co krok. Nawet w wygniecionej połaci zboża został po nich tylko zapach. Z braku lepszych zajęć pobiegliśmy bez entuzjazmu do stadka jaskółek szukających czegoś w błotnistej mazi jednego z mijanych pól, potem powęszyliśmy na wydeptanych przez zwierzynę ścieżkach przecinających przydrożny rów, a wreszcie wleźliśmy do tego rowu i szliśmy kawałek wbród. Nic. ![]() Nie zgasiło to jednak naszego entuzjazmu i podczas kolejnych pokonywanych kilometrów cały czas rozglądałem się i węszyłem wokół, w czym dzielnie sekundowała mi Uranka. Najciekawszy zapachowo był wilgotny świeży ugór, zarośnięty rozmaitymi roślinami, których próżno w naszej okolicy szukać w innych, zwykle suchych albo rok po roku uprawianych miejscach. Musieliśmy go pokonać dwa razy, w drodze tam i powrotnej, ponieważ On nie znalazł innego sposobu na przedostanie się z jednej polnej drogi na drugą. Właśnie tuż za nim rozciągało się pole kukurydzy otoczone coraz częściej ostatnio widywanym przez nas niskim ogrodzeniem złożonym z dwóch cienkich linek. Sarna stała parę kroków obok tego ogrodzenia, po czym zobaczywszy nas zniknęła, a ja ruszyłem zobaczyć, co się z nią dzieje. On zawołał mnie tylko raz, ale nie zareagowałem. Nie opiszę tutaj szczegółów mojej pogoni, ani tego jak odczuwa się impuls z ogrodzenia elektrycznego. Może zresztą nie generowało ono już takiego kopnięcia, jak kiedy akumulatory były w pełni naładowane – w każdym razie, gdy do Niego powróciłem, prowadził Urankę na smyczy i wyglądał na zdenerwowanego. Co on tak się o mnie trzęsie? ![]() Wróciliśmy do domu tą samą drogą, tylko na końcu skracając ją na przełaj przez zżęte pole, aby tym razem uniknąć kakofonii wywoływanej przez mieszkańców wiejskich podwórek. Mam wrażenie, że ona bardziej przeszkadza Jemu niż nam, bo szczególnie Uranka lubi się wdać z wiejskimi w dialog, gdy znajdują się bezpiecznie za płotem. Za naszą bramą czekała nas inna porcja stresu, czyli mycie wężem ogrodowym z błota zgromadzonego na sierści. Taki zimny prysznic to zupełnie co innego, niż zimny deszcz albo kąpiel w śródpolnym rowie. Uranka szczególnie głośno i energicznie protestowała, piszcząc z wzniesionym w górę pyszczkiem. Chociaż możliwe też, że piszczała do gotującego się w domu gulaszu, którego zapach dochodził przez uchylone drzwi tarasu. Ku jej, i nie da się ukryć, że również mojej radości, z mięsa na gulasz zostały wykrojone dla nas dwie zgrabne szpikowe kostki, które dostaliśmy na czas dosuszania w sieni i uśmierzania poprysznicowego szoku. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|