
Wiem, że od razu zaczęły się wypróżniać na marną trawę przed tarasem, ale pewnie dzisiaj mniej, niż zwykle, bo On wstał za późno i część już pozałatwiała się porannie w kojcu. Ale to zostało dla Niej do sprzątnięcia...

Wreszcie chyba dostały swoje miski, bo wszystko na parę chwil ucichło, a niemal zaraz potem rozległ się dźwięk przesuwanych po tarasie z wigorem pustych już talerzy. One jedzą jak Urania - jakby robiły to pierwszy raz od kilku dni. Wszystko tylko pryska na boki, a przy tym przepychają się i włażą jeden na drugiego bez odrobiny taktu.
Małe, kiedy już zjedzą, zaczynają sobie wyszukiwać różne zajęcia. O dziwo (a może wcale nie), podsuwane im przez Nich przedmioty przegrywają często ze sprzętami domowego użytku: zwykłą miotła, której posuwisty ruch ja też zresztą uwielbiam, kablem nawiniętym na bęben, z którego wygodnie można go odwijać, a już na szczycie piramidy przyjemności znajduje się ukradzony but któregoś z Nich. Myślę, że dlatego na tarasie stoją już czasem tylko te najodporniejsze, gumowe chodaki.

Kiedy wreszcie wychodzę z domu i Ura i ja zaczynamy się uganiać za sobą, małe próbują do nas dołączać. Ale kiedy nasza zabawa przybiera na szybkości, a czasem, co tu ukrywać, brutalności, one przypadają do ziemi i tylko obserwują nas z respektem.

