Mały musiał stawić czoło pierwszej poważniejszej w jego życiu opresji. Nic nie zapowiadało kłopotów, ale ludzie powinni byli zachować większą ostrożność. Teren, na którym odbywa się szkolenie nie jest zbyt duży, a psom w zasadzie pozwala się po nim biegać luzem podczas przerw. Ale ponieważ skład szkolonej grupy się zmienia, to nie wiadomo na kogo się danego dnia trafi. Tym razem w składzie były dwa staffiki i do tego niufek czeladniczki trenera. Mały jest przyzwyczajony do zabawy w pogoń z innymi entlami, które traktują tę grę jako sprawdzian szybkości, zwrotności, a w najbardziej brutalnej wersji okazję do zderzeń bark w bark. Na placu szkoleniowym były jednak psy, którym tego mało – dwa staffiki zapragnęły zapędzić Małego w kąt i dopaść go zębami. Do tego trzy sprintujące niewielkie psy zdołały pobudzić obserwującego je niufka, który okazał się nie taki znowu opanowany. Tego Małemu było już za wiele: Z kąta pod siatką wyhamował prowadzącego staffika, pokazując mu zęby, na co prowadzący odwrócił się do drugiego, który już, z braku innego celu, brał się za jego tyłek. Niufek wymagał manualnej interwencji trenera, to jest przerwania mu łowów za pomocą mocnego chwycenia oburącz za nadmiar skóry na grzbiecie. Kiedy „opadł kurz”, niufek wylądował u swojej postawnej pani na smyczy, a może powinien zostać uwiązany na kotwicy okrętowej... Prowadzący staffik też dostał linkę do asekuracji, no a Mały został prymusem następującej po tym wszystkim lekcji. Z obydwoma staffikami wzorcowo się obwąchał przód-tył podczas najbliższej przerwy i tylko do niufka nie nabrał do końca zaufania, bo widocznie czuł, że tamten wciąż uparcie mu się przygląda. ![]() Skupione maluchy - sheltie W samochodzie ostatnio zrobiło się ciaśniej. Być może z tego powodu nie pozwala nam się teraz do niego wsiadać i wysiadać bez porządku. Jesteśmy wywoływani po imieniu i chociaż na razie utrzymywanie dyscypliny nie wychodzi nam jeszcze doskonale, to jednak unikamy deptania sobie po głowach i przeskakiwania po grzbietach... W tych dniach nasze spacery upływają też pod znakiem wypełnionych wodą kolein na drodze i łanów przerośniętej mokrej trawy. Te ostatnie albo rozcinamy z szumem wartkim kłusem, albo, kiedy daje się wyczuć jakiś trop, wyskakujemy ponad, próbując coś wypatrzeć. Uranka, która po ostatniej cieczce długo pozostawała w melancholijnym nastroju, przyszła już do siebie, bo wyrywa do przodu lekko zarzucając przy tym pupą. Na końcu takiego sprintu przystaje, spogląda na Niego, jakby pytając niemo o przyzwolenie, po czym z impetem przewraca się na grzbiet i zaczyna czochranie o wilgotną murawę, wywijając giczałami. Stan prawdziwie ekstatyczny. Trawę przyjmujemy też wewnętrznie, kiedy trzeba się pozbyć nadmiaru czegoś z żołądka, co miewa czasem zgoła nie oczekiwane reperkusje... Dziś tropienie nie poszło całkiem na marne. Znaleźliśmy w trawie pozostawionego tam pasiastego stworka z wielkimi oczyma, który piszczał wniebogłosy kiedy pochylaliśmy się nad nim, chwytając go za kark. To piszczenie niemal natychmiast sprowadziło Jego - wydał z siebie gromki okrzyk, więc trzeba było odstąpić od zabawki. Zawróciliśmy do samochodu, ale po chwili nawet On się zorientował, że brakuje Uranii. Z tyłu usłyszeliśmy po chwili ten sam znajomy pisk, ale On nie miał zamiaru pozwolić Uranii adoptować malucha, bo ją po raz wtóry odwołał. Posłuszeństwo wzięło górę i po chwili znów biegła razem z nami. ![]() Majowy pasikonik ![]() Cóż za niezmiernie rezolutny gość nas odwiedził. Zacząć należy od tego, że był kolejną osobą, która w sposób naturalny zapędziła się wchodzić frontowymi drzwiami, co niegdyś byłoby nie do wyobrażenia. Chociaż ciągle najczęstszymi użytkownikami tego wejścia są Ona i domowe Koty, to znaczenie tych drzwi zdaje się rosnąć, wobec czego zaczynam stopniowo brać je pod dozór. Słusznego wzrostu gość przekroczył próg i, jak można było oczekiwać, natychmiast począł mnie i pozostającą nieco z tyłu Uranię obłaskawiać łagodnym głosem. Jednak jak wiadomo, entlebucher raczej nie potrafi całkowicie pominąć etapu niespokojnego oszczekiwania odwiedzających obcych, więc ludzie wkrótce zajęli się sobą, a Urania i ja ich obserwacją, korygując co jakiś czas niepokojące zachowania pojedynczym szczekiem lub krótką ich serią. Musiałem przejąć ciężar tej pracy w większości na siebie, ponieważ Urka szybko zrezygnowała z ujadania, w którym wyraźnie przeszkadza jej lekko dyndający rozdęty brzuch. Obcy zaraz został zagoniony przez Nich do pomocy w przemeblowaniu słonecznej sypialni, a następnie operacji wynoszenia z piwnicy wielkiego drewnianego pudła. Urania trzymała się od tego z dala, ale ja postanowiłem na wszelki wypadek baczyć na samego Obcego i wszystkie ich poczynania, więc pozostawałem w pobliżu, na tyle jednak zręcznie, że nie przeszkadzałem. O ile przestawianie łóżka i komody w sypialni udało się gładko, o tyle skrzynia z piwnicy wynieść się prosto nie dawała. Duży na początku się nie speszył, ale kiedy po pierwszej próbie mebel zaklinował się między załomem schodów a sufitem, opadło go widoczne zwątpienie, a oddech dał się wyraźniej słyszeć. Ludzie, podebatowawszy nieco, obrócili skrzynię i powoli, trąc o ścianę tu i tam, udało im się wyciągnąć ją na prosty bieg schodów. Potem, dodając sobie otuchy głosem, paroma ostrożnymi pociągnięciami mieli ją już w sieni. Duży widocznie się zmęczył, bo natychmiast zarządził przerwę i poszedł się chłodzić wodą do łazienki. Okazało się, że skrzynia ostatecznie została umieszczona w sypialni, osiągnięcie czego zabrało im jeszcze sporo czasu i pozwoliło Dużemu zużyć kolejną porcję wody do chłodzenia. Kiedy nareszcie Ludzie musieli nabrać przeświadczenia, że wszystko już jest tam gdzie powinno, a Duży ostatni raz się ochlapał, doszedłem do wniosku, że czas na zabawę. Odszukałem moją ostatnio ulubioną gruszkę na smaczki i zasiadłem przed Dużym trzymając ją zachęcająco w zębach. Czułem, że się porozumiemy. Większość przygotowań podczas wizyty Dużego Uranka obserwowała z dala, raczej unikając uwagi ludzi. Wieczorem po raz pierwszy wskoczyła do skrzyni w sypialni i przekopawszy delikatnie legowisko po suczemu, zajęła w nim miejsce, chociaż tej pierwszej nocy tylko na niedługi czas. On wrócił po paru dniach nieobecności w domu i teraz znowu jesteśmy w komplecie. Nie przeżyłem tego rozstania tak, jak Jego poprzedniego wyjazdu z Uranią: nie wystawałem pod bramą i ani krztynę nie straciłem apetytu. Zresztą Uraniowe łakomstwo też się z powrotem wzmogło, zatem kiedy tylko coś obiecująco zastuka w kuchni, Mała zasiada na swoim stałym miejscu przy kuchence i cierpliwie oczekuje na spełnienie się nadziei na posiłek, albo chociaż jakiś zabłąkany kąsek czy okazję do wylizania maselniczki. Można spostrzec, że brzuch Uranii jakby przesunął się do tyłu. Nie wydaje się zbyt ociężała, ale chętnie śpi z wyciągniętymi na całą długość łapami, trochę jakby się wiecznie przeciągała. Teraz też spała, ale co to? Właśnie dobiegł jej uszu z oddali odgłos sypania jakichś chrupek, więc natychmiast przeszła ze stanu zupełnego rozespania w czujne nasłuchiwanie, a w moment później truchta przez cały dom do kuchni i od razu zaczyna opróżniać podaną miskę. Ja natomiast czekam na osobiste powiadomienie mnie przez Nią o śniadaniu: Ona wchodzi do sypialni, przemawia do mnie po imieniu, po czym razem udajemy się na posiłek. Przecież byłem trochę zaspany. ![]() Najmłodsza suczka z miotu A, ANDA Quercus Niger i jej Ludzka koleżanka pogrążone w letniej drzemce Po ostatniej wizycie na naszych stawach zmieniliśmy kąpielisko. Trudno powiedzieć dlaczego, bo nam zapach, który począł lekko bić od tafli "starego" stawu wcale nie przeszkadzał. Być jednak może Ludziom coś tam przestało odpowiadać. Ten nowy staw jest dużo większy, ale niezbyt wygodny. Zejście do wody strome i pozarastane, a nad brzegiem nie ma ani jednego drzewa, przez co wokół panuje przytłaczający upał, a w powietrzu przy lada ruchu unosi się kurz. Za to pływalnia jest pyszna: aporty lądują dużo dalej i można po ich pochwyceniu trochę pokręcić się w kółko i porozglądać po powierzchni wody w poszukiwaniu jakiejś nowości. Na początku pnący się pod górę brzeg sprawiał nam nieco trudności, więc On wspomagał nas trochę, kiedy zdyszani pływaniem bezradnie usiłowaliśmy na nim wylądować. Po jakimś czasie Uranii udało się wyszukać odpowiednie miejsce i połączyć to z techniką wspinaczki "na żabę", co zaowocowało samodzielnym wygramoleniem się na ląd. Skoro udało się jej, niedługo powiodło się podobnie i mnie i potem najczęściej wydostawaliśmy się z wody o własnych siłach. Po pływaniu nieodzowne jest wytarzanie się w trawie lub jeszcze lepiej w jakimś piachu bądź ziemi. Tu niestety pojawił się inny kłopot, bo wzdłuż nowego stawu biegnie droga wysypana materiałem wydzielającym mocną i niezbyt naturalną woń. Raz już go wypróbowałem jako powłoki po pływaniu i ku mojemu zadowoleniu woń ta przez wiele dni utrzymywała się na mojej sierści na głowie i grzbiecie. Ktoś wyraźnie musiał być odmiennego zdania, bo teraz po kąpieli jesteśmy brani na smycz i swobodne rolowanie się po wonnej nawierzchni nie jest dopuszczalne. Przewracać się na grzbiet i do woli czochrać możemy dopiero po powrocie do domu. Cóż, życie psa pełne jest wyrzeczeń. Dzionek wstał od razu ciepły i duszny. Uranka z ociąganiem zeskoczyła z pościeli, za to zaraz zaczęła kręcić tułowiem i popiskiwać w oczekiwaniu pieszczot. Po małych ceregielach, jakie On czyni co rano - coś tam odstawia, poprawia... - wybiegliśmy na dwór, gdzie po minięciu krawędzi cienia przylgnęło do nas nagrzane powietrze. Już parę razy o ostatnich śniegów wydawało mi się, że Uranii zbliża się rujka, ale nadal nic konkretnego nie potrafię wywnioskować z analizy jej siczków na trawie. Wciągam ich zapach przez nos, a potem faluję policzkami (ludzie tak robią, kiedy piją szczególnie smakujące im trunki), ale nadal odchodzę zawiedziony. Uranka sama też wraca do swoich śladów i wącha je w zamyśleniu. Tak było i tego ranka. Kiedy już cokolwiek najistotniejszego załatwiliśmy, w mig wróciliśmy na ocieniony taras. On nas wywabił idąc na dół, przed dom, ale do bramy nawet nie dotarliśmy. Tam zresztą od paru dni patrolują kury, dwie uciekinierki z sąsiedztwa. Chyba dojadły im tamtejsze koguty, które zbyt poważnie potraktowały jedną ze swoich ról. U nas tym zbiegom dobrze, bo spacerują sobie wzdłuż płotu i po co bardziej zarośniętych częściach podwórka. Raz je pogoniłem, ale jakoś słabo uciekały. Urania czasem powącha ich pomiot, ale też widać mało dziko jej to pachnie, bo wkrótce się oddala skubać trawę. Wróciliśmy do domu i w chłodzie trochę poszarpaliśmy się tym i owym, aby wkrótce znowu popaść w letnie odrętwienie. Wyrwała nas z tego po jakimś czasie wycieczka nad wodę. Pisałem już, że na drugie mam Wodnik? Może... Za to Urania zsuwała się do wody jeszcze ostrożniej, niż zwykle, choć za to potem zapychała jak szalona, wiosłując z taką siłą, że prawie pół gorsu miała nad jej powierzchnią. Po powrocie do domu wreszcie jedzenie. Uranka dużo szybciej uporała się ze swoją porcją. Dużo szybciej, niż wynikałoby z tego, że dostaje nieco mniej, bo jest mniejsza. Kiedy tylko skończyła, On zaczął przytrzymywać mi miskę - boi się, że Mała mi coś skradnie? Niepotrzebnie, bo przecież potrafię jej w razie czego kłapnąć przekonywająco zębami koło ucha. A ona i tak siada naprzeciw z delikatnie odwróconą głową. Do cierpliwych świat należy, bo kiedy wreszcie kończę, Uranka poleruje moją miskę językiem z każdej możliwej strony. Na dworze robiło się chyba właśnie najgoręcej, kiedy Ura i ja zapadaliśmy w słodką drzemkę. Po całym dniu snucia się po domu i posypiania wylatujemy z samochodu jak dźgnięte kijem. Polna droga jest całkowicie rozmiękła i nie wiadomo, czy wywijamy nogami na boki bardziej z radości, czy też z braku przyczepności do tej mazi. Uranka wpada w ten entlebucherzy amok, kiedy uszy, przylgnięte w biegu do łepetyny, jakby zupełnie znikają. Ja łapię trop - zwierzę pachnące niemal jak my, ale na pewno nie zaznało kontaktu z człowiekiem. Lecę jak szalony w koleinie wyjechanej w polu przez jakąś maszynę, a po drodze zbieram na szelki źdźbła rosnących tam roślin. Uranka też pojawia się z czołem udekorowanym jakąś trawą. Ten trop przewijał się do końca spaceru. Kiedy był już bardzo świeży, On dowołał nas stanowczo - ustąpiłem i spokojnie wróciliśmy do auta. On ma jeszcze mniejszą przyczepność. A może znaczył teren? W każdym razie wieczorem znalazłem w sadzie dwie wyryte w błocie długie kreski po jego stopach, no i ślad w trawie po walnięciu całą resztą. ![]() Pojechaliśmy pierwszy raz po zniknięciu śniegu nad rzeczkę. Urania prawie całą drogę z głową między przednimi siedzeniami samochodu, wydając z siebie podekscytowane pojękiwanio-popiskiwania. Z auta wypadliśmy prosto w błoto i las od dawna nieczytanych zapachów. W początkowym podnieceniu, przerolowując się po trawie, niemal stoczyłbym się po stromej skarpie do rzeczki. A potem już poszliśmy utartą ścieżką, biegając tam i siam od czasu do czasu popijając wodę z kałuż. W tradycyjnej zabawie z kijem obsadziliśmy tradycyjne role: dla mnie ważniejsze jest zdobywanie rzuconego kija, a dla Uranki bronienie go, kiedy już znajdzie się w jej pysku. Zgodnie z tą regułą, kiedy patyk ulega rozpołowieniu, zawsze ważniejsza jest ta część, którą trzyma ona. Dzięki temu przynajmniej zabawa trwa dalej. Uległa przerwaniu tylko raz: Urania pokonała wał dzielący drogę przy rzeczce od otwartego pola, zsunęła się między krzakami po drugiej stronie i, mimo nawoływań, znikła na czas znacznie dłuższy, niż zajmuje pochłonięcie miski z kolacją. Wróciła zdyszana, jakby po dość długiej pogoni. Co się z nią dzieje? Teraz odpoczywamy po opróżnieniu naszych misek: ona na sofie, ja na baranicy przy drzwiach na taras. Nawet docierający z kuchni zapach jedzenia, które Ona przygotowuje dla Nich, już nas tak nie kusi. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|