Nie jeździmy tylko nieopodal, ale czasem po trochę dłuższej jeździe zapuszczamy się w ten sam las (bo przecież jednak nie knieję) z innej strony. Trudno znaleźć w nim miejsce, gdzie od wielu dni nie przejeżdżał ciągnik, albo przynajmniej rower, chociaż jest to możliwe. Są nawet takie miejsca, gdzie wieczorem nie słychać odgłosów żadnej pobliskiej wsi – ujadań psów, warkotu pił czy kos mechanicznych, ani melodii współczesnej muzyki ludowej. Tylko czasem krzyk dzięcioła, sójki, albo odgłosy mniejszych ptaków krzątających się w gałęziach drzew mącą trochę niesamowitą ciszę.
Ta pamiętna do dziś wycieczka rozpoczęła się od utwardzonej drogi, po obu stronach której rozciągał się to gęsty młody las, to paprociowe zarośla niespotykanej wielkości. Pierwsza niespodzianka czekała nas, kiedy droga przeistoczyła się w ścieżkę biegnącą u stóp niewielkiego nachylenia, a przed nami ukazał się niemal przesmyk tej ścieżki między dwoma małymi budynkami. Budynkami zatopionymi w tej chwili w głąb lasu. Jeden wyglądał na zrujnowane zabudowanie gospodarcze, a przeciwległy na dom, z zawartymi okiennicami, ale zamieszkały. Właśnie go mijaliśmy, kiedy od środka zachrzęścił klucz i ukazał się w nim dorodny, zaspany i potargany młodzieniec, a za nim niewielki piesek o wyglądzie niezmiernie ciętym. Zanim zdążyliśmy zareagować, zbity naszym widokiem z tropu młodzieniec mamrocząc coś podniósł pieska. On zamienił z tamtym parę słów i wydał nam polecenie nie zatrzymywania się dłużej.
Droga powrotna wypadła nam po własnych śladach. Zauważyłem, że od jakiegoś czasu On ostrożniej wybiera trasy, a w szczególności często wracamy tą samą drogą. To może mieć związek z przeszłymi wypadkami, kiedy w upale lub zapadającym zmroku wędrowaliśmy coraz żwawiej po lesie najwyraźniej nie mogąc natrafić na miejsce, w którym został nasz samochód.
Chodzenie po własnych śladach niesie jednak pewne stałe ryzyko, które zmaterializowało się teraz. Gdzieś za drzewami opodal owego podwójnego zabudowania z pieskiem i rozczochrańcem, musiało być jeszcze jedno obejście, a z niego po naszych śladach nadszedł, jakże inaczej, kolejny terierkowaty piesek. Zastaliśmy go przy obsikiwaniu z namaszczeniem naszych śladów, wobec czego Uranka natychmiast pobiegła interweniować. Kundel zrobił w tył zwrot i skierował się do siebie, a Uranka naturalnie za nim i po chwili znikali w gąszczu. Po niejakim czasie z tamtej strony doszło nas donośne i niskie szczekanie z pewnością nie należące do żadnego ze zwierząt, które dotąd widzieliśmy. Teraz mogliśmy obserwować żwawy powrót Uranki, dla odmiany goniącego ją kundelka, a w końcu z zieleni wychynęła przyczyna rejterady Uranki, czyli jakby prosto z serialu wyjęty komisarz Alex.
Ten ładny młody owczarek stracił jednak rezon na widok dwóch dodatkowych psów i przymocowanego do nich człowieka. To starczyło, aby Urka znów uzyskała przewagę nad kundelkiem, który skowycząc pokazał brzuch. Wtedy Alex wsparł się łapami na małym wzgórku ziemi i huknął prosto w nos Bubiemu, który stał bliżej, na co Bubi nie namyślając się dziabnął go od dołu w pysk krótkim kłapnięciem. I chyba dotkliwym, bo Komisarz postanowił zakończyć na tym swoją znajomość z nami i za moment za nim i jego mniejszym kompanem zamknęły się krzaki.
Ja nie wziąłem czynnego udziału w tym spotkaniu, a On, nie czekając nawet aż uda Mu się rozplątać nasze pogmatwane teraz linki, pociągnął nas w dalszą drogę. Czułem, że wszystko przebiegło za szybko, aby zdążył się porządnie zdenerwować. A może gdybyśmy troszkę poczekali, nadbiegłby trzeci, partner dla mnie?