[Topola - sztuczny zbiornik na Nysie Kłodzkiej między Kamieńcem a Paczkowem.]
Pochmurno, wieje, od czasu do czasu zacina parę kropli deszczu. Tu nie ma dziś żywego ducha: biegacza, rowerzysty, ani spacerowicza. Na polu opodal kusi stado łabędzi udających gęsi. Od szosy słychać, a czasem też czuć, przejeżdżający z rzadka pojazd. Uranię interesują wyłącznie wykopki (co ona tam wyniuchała?), Bubiego albo też same wykopki, albo naszczekiwanie Mamusi nad uchem, więc ja mogę sobie pozwolić na cwał między Nimi tak, jak najbardziej lubię. [Topola - sztuczny zbiornik na Nysie Kłodzkiej między Kamieńcem a Paczkowem.] Mały musiał stawić czoło pierwszej poważniejszej w jego życiu opresji. Nic nie zapowiadało kłopotów, ale ludzie powinni byli zachować większą ostrożność. Teren, na którym odbywa się szkolenie nie jest zbyt duży, a psom w zasadzie pozwala się po nim biegać luzem podczas przerw. Ale ponieważ skład szkolonej grupy się zmienia, to nie wiadomo na kogo się danego dnia trafi. Tym razem w składzie były dwa staffiki i do tego niufek czeladniczki trenera. Mały jest przyzwyczajony do zabawy w pogoń z innymi entlami, które traktują tę grę jako sprawdzian szybkości, zwrotności, a w najbardziej brutalnej wersji okazję do zderzeń bark w bark. Na placu szkoleniowym były jednak psy, którym tego mało – dwa staffiki zapragnęły zapędzić Małego w kąt i dopaść go zębami. Do tego trzy sprintujące niewielkie psy zdołały pobudzić obserwującego je niufka, który okazał się nie taki znowu opanowany. Tego Małemu było już za wiele: Z kąta pod siatką wyhamował prowadzącego staffika, pokazując mu zęby, na co prowadzący odwrócił się do drugiego, który już, z braku innego celu, brał się za jego tyłek. Niufek wymagał manualnej interwencji trenera, to jest przerwania mu łowów za pomocą mocnego chwycenia oburącz za nadmiar skóry na grzbiecie. Kiedy „opadł kurz”, niufek wylądował u swojej postawnej pani na smyczy, a może powinien zostać uwiązany na kotwicy okrętowej... Prowadzący staffik też dostał linkę do asekuracji, no a Mały został prymusem następującej po tym wszystkim lekcji. Z obydwoma staffikami wzorcowo się obwąchał przód-tył podczas najbliższej przerwy i tylko do niufka nie nabrał do końca zaufania, bo widocznie czuł, że tamten wciąż uparcie mu się przygląda. Skupione maluchy - sheltie Na wiosennym spacerze można spotkać takie oto atrakcje: Porzucona na drodze wielka bela słomy. Jest już bardzo stara i powoli zaczyna się rozpadać, ale nadal można na nią sobie wbiec, albo nawet wskoczyć. Skokiem popisała się Uranka: niespecjalnie nawet się rozpędziwszy, wysprężynowała z czterech łap i nagle znalazła się nad moją głową na samym wierzchu słomianego bloku. Kto by ją posądzał o podobną lekkość - od jakiegoś czasu jej talia stała się jakby pełniejsza... Strach na wróble. To prawie człowiek: ma na sobie to, co kiedyś jakiś człowiek musiał nosić, a pobrzękuje tym, z czego kiedyś ten człowiek coś pił (i wypił). Niedoświadczony pies może dać się nabrać, ale ja już takie strachy lekceważę. Bażant ukryty w trawie. Gdy tak jak dziś, prawie nie ma wiatru, a bażant zdążył się już naprzechadzać po zarośniętej łące w tę i ową stronę, strasznie trudno go wytropić. Kończy się zwykle na tym, że kura wypryskuje nam niemal spod łap, kiedy w końcu zupełnie zaniechaliśmy poszukiwań. Rów z wodą. Ma wielorakie zastosowania. Po pierwsze bije od niego chłód i można się w nim z wolna przechadzać mocząc sobie przy tym brzuch. Można też łyknąć z niego nieco wody, a w końcu wyjść z umazanymi błotem paluchami. Jest coś magnetycznego w rowach. Oni. Długotrwale jakby namyślający się, czy zanurzyć się w rowie, czy też nie. Ona w końcu zupełnie rezygnuje, natomiast On przełazi niezdarnie na drugą stronę, po czym wrzuca do rowu jakieś konary i kamienie, jakby chciał go zasypać. Wraca po tej grobli, jednak ona z trzaskiem pęka, więc w końcu On też może poczuć magię rowu. Rowerzysta. Za młodu uganiałem się za takimi bez opamiętania. Teraz tylko podbiegłem bezgłośnie go sprawdzić. Ten nie był z gatunku panikarzy i nawet wesoło zagadywał, kiedy Ich mijał, ale chyba jednak trochę zgrywał twardziela. Jak większość przechodniów w naszej wiejskiej okolicy sprawiał wrażenie niezwykle zdziwionego, że spotkał parę psów o tak podobnym wyglądzie.* * Od Admina: Na naszej prowincji psy dzielą się na owczarki niemieckie i kundle. A po spacerze można się położyć w ogródku z otrzymaną kością Hau-hau! Minęło już wiele dni od tego, którego po raz ostatni wcześnie rano zjadłam śniadanie w kuchni, w której zawsze stawiano miski przede mną i moimi podrastającymi siostrami i braćmi. Teraz mieszkam gdzie indziej i zdążyłam już poznać wiele różnych psów. Nie zmieszczę tu opisu ich niezmiernej rozmaitości: różnic budowy, maści, wielkości i usposobienia. Pewnie ucieszycie się, że się z nimi wszystkimi dobrze dogaduję i zwykle dokazujemy razem do utraty tchu. Wśród naszych domowników jest za to kot - starszy chyba niż którakolwiek z Waszych domowych kotek. W jego wypadku będę się raczej musiała pogodzić z tym, że do zabawy nie da się go wciągnąć. Zdaje mi się, że w swoim stosunku do psów najbardziej przypomina naszą Łaskawą - żadne, nawet najbardziej nachalne trącanie nosem nie zmusi go do biegu... Moi Państwo oprócz zapewniania mi jedzenia, zabawek, pieszczot i, najzwyczajniej, kompanii, pragną jednak jeszcze czegoś więcej od siebie wymagać. Niedawno moja Pani stawiła się w moim towarzystwie przed obliczem innej pani, która chyba zajmuje się trenowaniem innych ludzi. Jak wiecie, psy, choćby widziały się pierwszy raz, najczęściej szybko i bez pudła dogadują się i ustalają, jak który powinien się wobec drugiego zachować w różnych sytuacjach. Ludzie za to nie zawsze nas rozumieją, więc może ci, którzy znają nas lepiej, szkolą pozostałych. Tak musiało być i w tym wypadku, bo panie dużo się do siebie odzywały i Moja musiała pokazywać, czy umie mi przekazać różne komunikaty. Pani szło nieźle - musiała już kiedyś rozmawiać z jakimś psem... Ja też nie przyszłam całkiem bez celu: Kiedy trening mojej Pani się skończył, do mnie przyszły dwie inne suczki i mogłyśmy oddać się mojemu ulubionemu sportowi: galopowi-przełajowemu-ze-zwrotami-na-pięcie. Jak więc widzicie, na nudę nie narzekam. Ale największa nowością było jezioro. Wiecie, co to jest? Jakby to wyjaśnić... Taka wielka kałuża, chociaż nawet kałuż nie widziałam dotąd zbyt wiele. Tylko, że kiedy do niej weszłam, po pewnym czasie skończył się grunt pod łapami i wtedy instynktownie zaczęłam szybko nimi pedałować, zatoczyłam w jeziorze kółko i wyszłam na brzeg. Państwo wyglądali na niebywale zaskoczonych... Wasza, wciąż trochę dzika, Biga PS. Na razie daję się schwytać w obiektywie tylko, kiedy jestem bardzo zmęczona. |
Quercus Niger
Hodowla psów rasowych entlebucher Miot A | Litter A | Wurf A Miot B | Litter B | Wurf B Miot R | Litter R | Wurf R
|