Strasznie się za nią stęskniłem, więc dla szybkiego odnowienia relacji przerolowałem ją parokrotnie po ziemi. Akurat obok podjazdu był jej świeżo splantowany spłachetek. Czarny, miękki i jeszcze wilgotny po ostatnich ulewach, więc kiedy Urania się wreszcie podniosła, była dość dokładnie opanierowana, co w ogóle nie zabiło w niej entuzjazmu wynikłego z powrotu do domu i spotkania ze mną.
W tej sytuacji On pozostawił samochód i poszedł na górę, gdzie chwycił naszą linę do przeciągania – to taki pochłaniacz psiej energii. Zanim jednak nią się zainteresowałem, postemplowałem Mu jeszcze spodnie i kurtkę lepką czarną mazią – niech wie, że Jego też wciąż kocham, a w chwilach ekscytacji moje uczucie bywa zaborcze i trochę wymyka się spod kontroli.
Po przeciąganiu liny odbyło się jeszcze rzucanie nam kija do wspólnego przynoszenia z wzajemnym na siebie powarkiwaniem, zakończone naszym ulubionym piciem wody prosto z kranu. Jeszcze dla porządku poszczypałem Urankę w kark, ale raczej bardziej interesowała mnie cały czas zabawa, a jeżeli już Urka, to tylko jako partnerka do poszarpania czegoś, albo przepychania się na boki czy torsy. Chyba do zimy mamy spokój z rujką.