
On krzątał się za domem, co wzbudziło Uranii i moją ciekawość do tego stopnia, że zrzuciwszy z siebie resztki snu, zajęliśmy swoje najdogodniejsze miejsce obserwacyjne przy drzwiach tarasowych. On poszedł w jedną stronę ogrodu, następnie wrócił na taras, potem, jeszcze raz gdzieś na chwilę się oddalił, ale wreszcie spostrzegł nas za szybą i kiwnął głową. W te pędy pobiegliśmy do drzwi prowadzących na ogród, które On właśnie w tej chwili odmykał.
W szafie na tarasie są nasze zabawki, więc natychmiast tam skierowałem wzrok, aby nie było wątpliwości, co teraz powinno nastąpić. On najpierw chwycił frisbee, ale po chwili na czole zarysowała mu się zmarszczka, po czym odłożył krążki i wybrał piłeczki. Potem powstrzymał nas komendą siad-zostań, a sam poszedł w głąb ogrodu, na górkę, co oznacza, że zaczniemy od poszukiwań piłek schowanych w roślinności. Ale tego odbyły się tylko trzy rundy, a potem jednak wróciliśmy po frisbee. Urance rzuca się teraz jej naleśniczka niezbyt daleko, bliżej ziemi, więc nie musi podrzucać swoim rozdętym kałdunkiem zbyt wysoko, aby go dopaść. Gdy to już nastąpi, Suczka karnie wraca wywijając tą gumką do Niego, ale zawsze w ostatniej chwili mierzy się z dylematem, czy bardziej ją oddać, czy też bardziej już na zapas biec, aby schwycić ją znowu.
Ja natomiast dostałem nowe frisbee: dużo lotniejsze od tych pancernych dysków, których zwykle używamy i nie obijające mi tak zębów. Wymaga często dużo energiczniejszych wybić, ale chwytam je z przyjemnością w znacznie dziwniejszych pozach, niż kiedykolwiek wcześniej mi się to udawało. Za to kiedy raz zabrałem je pod krzak tarniny i począłem miętolić i dziurawić, bardzo łatwo ustąpiło pod zębami, a po powrocie do Niego wyczułem brak aprobaty. Teraz staram się, chociaż to niezmiernie trudne, za każdym razem wracać do niego zaraz po pochwyceniu aportu. Właściwie to niemal zaraz, to jest po chwyceniu frisbee biegnę jednak jeszcze tryumfalnie do naroża ogrodu, okrążam rosnącą tam ostatnią sosnę i dopiero w swobodnym, rozciągniętym galopie wracam do niego.
Tej zabawy było akurat na tyle, aby pobudzić nas do uporania się zaraz z po jej zakończeniu z potrzebami fizjologicznymi. Ja długo stałem po krzakiem derenia z uniesioną nogą, a Uranka przykucnęła w skupieniu w jednym ze swoich ulubionych miejsc, po czym odchodząc, zarysowała energicznie na ziemi pazurami kreski wskazujące, gdzie pozostawiła swoje znaki. Zasłużyliśmy na porannego drinka z kranu pod krową...

Urania, naturalnie przypadkiem, prezentuje w pełni swój stan przygotowań na przyjęcie maluchów