Rowerzyści bardzo mnie irytują, ale Oni starają się, abym przestał na nich zwracać uwagę. Pewien starszy pan zatrzymał się opodal nas na swoim pojeździe, podziwiając widok ze skarpy na kanał w dole i przeciwległy brzeg. Zasygnalizowałem Im szczekaniem, że lepiej nie przebywać zbyt blisko podejrzanego osobnika, a tymczasem Oni jeszcze się do niego zbliżyli, a On nawet dał panu parę drobnych smakołyków. Kiedy pan wyciągnął do mnie rękę, jedzenie wziąłem, przełknąłem, ale po chwili znów zaproponowałem, abyśmy odeszli. Ludzie pozdrowili się, a rowerzysta ruszył dalej.
Rzecz jasna napotykaliśmy też psy. Wszystkie spotkania przebiegły w spokojnej atmosferze pomimo plączących się smyczy i ograniczonych możliwości wzajemnych badań i zabawy. Najkrótsze były te, podczas których od opiekunów psów emanowała niechęć wynikająca ze wszystkich ich uprzednich niemiłych doświadczeń interakcji pupila z obcymi psami. Wtedy ledwie dawałem radę obwąchać oba końce ciała mojego pobratymca. Kiedy tamci ludzie byli bardziej otwarci, nam psom umożliwiało to nieco dłuższe tete-a-tete. Najprzyjemniej przebiegło spotkanie z rudą seterzycą, jeszcze dość dziecinną i nie całkiem świadomą jak nieplatoniczne zainteresowanie jej okazywałem...
Tak, psy miejskie też bardzo się różnią od mijanych w pobliżu wiejskich domostw. Ja, przynajmniej na razie, mam pewne rozdwojenie jaźni: pod naszą bramą poujadam na przechodzącego po łuku pijaczka lub dziki krzątające się po nocy w kukurydzy. Ale kiedy się skupię, to nawet chodzę na luźnej smyczy po parku albo zaczepiam obcych, nadstawiając im brodę do pieszczot. Trzeba się starać przystosować.