W końcu weszliśmy do środka, a raczej wpadliśmy do niego. Maszerowaliśmy rześko przed siebie przez długi hall, nadal mijając po drodze zabieganych ludzi i ani jednego psa! Kiedy mieliśmy już ominąć budkę, która stała nam w poprzek drogi, On skręcił dość gwałtownie i obeszliśmy ją z drugiej, niż na to wyglądało początkowo, strony.
Tymczasem z temtej strony budki ruszył do nas jakiś człowiek, coś nawet chyba do Niego mówiąc. On jednak tylko przyspieszył kroku, no a ja i Urania rzecz jasna mu go dotrzymaliśmy. Tamten chyba jeszcze coś mówił, ale został w tyle, jak zresztą i Ona, bo teraz właściwie szliśmy już kłusem. Na końcu korytarza były schody, a kiedy ich dopadliśmy, padło Na górę! i już się wspinaliśmy. U szczytu korytarz rozchodził się w dwie przeciwne strony, więc On wyraźnie się zawahał. Ale chyba nie było czasu, bo drugimi schodami z naprzeciwka zbliżał się inny pan trochę podobny do tego, który nas gonił. On wybrał jedną z odnóg korytarza w samą porę, bo ten drugi był już tylko parę kroków od nas. Wzdłuż korytarza ciągnął się szereg drzwi - On otworzył jedne z nich, szybko nas wprowadził do środka i zamknął je za sobą. Gończy ludzie nas nie doścignęli, a chyba nie śmieli przekroczyć tego ostatniego progu. Na korytarzu pozostała jednak Ona, ale zanim Urania albo ja (albo On!) zdążyliśmy się zmartwić, drzwi ponownie się otwarły i Ona do nas dołączyła.
W pokoju, w którym się znajdowaliśmy, za biurkiem siedziała jakaś pani. Wyczuwałem jej wzmożoną czujność, ale ludzie rozmawiając są chyba sobie w stanie wiele wyjaśnić, bo On coś do niej powiedział i po chwili napięcie opadło. Od tego momentu nikt już nas nie ścigał i opuściliśmy budynek nienagabywani, chociaż jakimś mniej uczęszczanym wyjściem.
On obojga z Nich biło zadowolenie, ja obsikałem sobie drzewo rosnące na stromej skarpie, a Uranka zrobiła numero duo na trawniczku nieopodal. Stres pościgu pozostał daleko za nami.
