
***
Juniora spotkaliśmy tym razem na jego terenie. W każdym razie było tam sporo jego zapachu we wszystkich kątach, choć jeszcze mocniej czuć było innym psem - suczką, która okazała się być stateczną i pulchną damulką niewielkich gabarytów. Ona zresztą nie przejawiła większego zainteresowania naszą wizytą i po początkowym zdawkowym powitaniu, znikła gdzieś w głębi domu.
Oni usiedli w najważniejszym miejscu każdego ludzkiego mieszkania - tym pomieszczeniu, gdzie przygotowuje się posiłki. Zawsze czułem, że podstawowego sprytu im nie brakuje. Kiedy co jakiś czas otwierała się owa szafka, gdzie trzyma się zimne jedzenie, z Uranią zajęliśmy natychmiast miejsca przy niej. Na początku ludzcy gospodarze udali, że nie rozumieją, o co nam chodzi, a On w końcu odwołał nas i kazał warować przy Nich. To było jednak wręcz niemożliwością wytrzymać, bo po całej izbie rozchodziły się różnorakie zapachy strawy, a Junior wyłaził w tym czasie ze skóry, żeby się przy nas afiliować.
Jego zapach był jakby znajomy, ale i tak parę razy kłapnąłem na niego ostrzegawczo, kiedy stawał się zbyt natarczywy. A on niezrażony, przypadał przed mną na przednich łapach, od czasu do czasu sprzedając liza w spód mojego pyska, a pewnym momencie przewrócił się przede mną na grzbiet. Dogadywaliśmy się niemal bez żadnego dźwięku.
Z Uranią było inaczej - jej wrodzona niechęć do "obcych" psów na razie przeważała.
Pani Juniora w pewnym momencie jednak zorientowała się po co przyszliśmy (a może Oni jej wreszcie powiedzieli) i wyjęła z lodówki pachnący kąsek. Posadziła naszą trójkę przed sobą i zaczęła karmić jego kawałeczkami. Juniorowi chyba trochę zakręciło się w głowie od atrakcji i nadmiaru komend, bo na raz na Siad przerolował się przez grzbiet, ale potem już odzyskał równowagę umysłową i spokojnie konsumował łakocie.
Niestety, po jakimś czasie musieliśmy iść. Nie było to do końca takie nieprzyjemne, bo okazało się wyjściem na wspólny spacer. Pan Juniora ćwiczy z nim dyscyplinę chodzenia przy nodze, więc trochę spowalniało to marsz, ale nie wyczuwało się specjalnie niczyjego niezadowolenia. Na usprawiedliwienie J. należy wspomnieć, że mijaliśmy pod drodze psy ujadające mniej lub bardziej smutno za ogrodzeniami, a mimo to u niego wzbudzające młodzieńczą ciekawość.
Wkrótce jednak dotarliśmy na pokrytą rozmiękłym śniegiem łąkę nad rzeką, na której nareszcie puszczono nas luzem. Niezamarznięta i dość wartko płynąca rzeka okazała się dla Juniora sporą atrakcją, bo wielekroć zbiegał nad nią wyraźnie zaciekawiony, a już najbardziej w miejscu, gdzie nurt przecinał próg i woda spadała z niewielkiej wysokości.
Uranka i ja chaotycznie bawiliśmy się kijem albo latającymi kółkami, a dla niego atrakcyjne były oczywiście właśnie nasze zabawki, a i chyba towarzystwo naszej grupy. Zatem wciąż wesoło do nas podbiegał w tym swoim jeszcze szczenięcym i nie do końca związanym stylu. Ale kiedy puścił się przede mną w ucieczce raz czy dwa swobodnym galopem, okazało się, że tylko największym wysiłkiem jestem w stanie się z nim w kopnym śniegu zrównać. Zdaje się, że jest ciut większy ode mnie...
Gdy spacer się zakończył, wracaliśmy do domu zadowoleni i zmęczeni. Fajnie jest spotykać takie psy, jak Junior.