Kiedy już uporali się z większością, pani, która widocznie tu była najważniejsza, zaczęła Mu pokazywać, co mamy robić. Większość rzeczy szybko sobie przypomniałem, bo skoki przez przeszkody i szpurty przez tunel należą do moich ulubionych rozrywek. Kiedyś mieliśmy taki mały tunelik u siebie na podwórzu, ale często wpadaliśmy do niego równolegle z Uranką, klinując się i nadwyrężając go stopniowo, aż do dokumentnego podarcia. Tutejsze były jednak szersze i solidniejsze, a przelecenie przez nie odbywało się bez najmniejszego problemu. Ku większej jeszcze mojej uciesze, On po każdym zabawowym cyklu siłował się z mną przez parę chwil liną przyniesioną z domu.
Potem jednak pani przyszła znowu i zaczęliśmy coś zupełnie innego, co wyraźnie jej sprawiało przyjemność, bo demonstrowała przy tym niezłomny upór. Chodził o to, abym stawał na pochyło o ziemię opartej kładce tylko tylnymi łapami, przednie mając przy tym już na trawie, a do tego wytrzymywał w tej pozycji parę chwil, aż do Jego komendy Już. Z tym szło nam znacznie gorzej, chociaż ta pani bardzo się starała być miła – kucała koło mnie bokiem, nie spoglądała mi w oczy, klepała mnie po boczku i nad wyraz słodko do mnie szczebiotała. W końcu z Jego pomocą, z zagrodzoną z drugiej strony jakąś barierką drogą ucieczki, nęcony smakołykami, zrobiłem dla nich to, czego ode mnie oczekiwali.


Kiedy już ruszyliśmy ścieżką z powrotem do naszego samochodu, na placyku wszczął się mały rwetes – to mała suczka sprężynka zobaczyła coś interesującego na horyzoncie, a ponieważ nie była na smyczy, sama była już po chwili tylko niewielkim jasnym, ale bardzo ruchliwym punktem w oddali. A w domu Uranka była dla mnie milsza niż zwykle i nie zrzucała z siebie zbyt zaciekle, kiedy wspierałem się o nią łapami, albo pozwalała delikatnie sobie iskać zębami białą sierść na piersi. Potem biegała do legowiska w sypialni na przemian z chodnikiem w gabinecie i w każdym z tych miejsc chwilę zaciekle kopała, jakby chciała tam zbudować sobie gniazdko. Ot, moja suczka.