
Mnie najbardziej ze wszystkich przybyszów uwiodła najmłodsza, mała jeszcze Vista, która zupełnie nic sobie nie robiła z tego, że jest w obcym miejscu. W przeciwieństwie do Uranki , wcale nie zdawała się być przywiązana do swojego stada. Wieczorem bez wahania sama wychodziła na podwórko i penetrowała najciemniejsze kąty. Raz wybiegła tylko ze mną i Uranią i towarzyszyła mi bok w bok, kiedy galopowałem po schodach na dół, aby skontrolować okolicę bramy. Do tego rano błyskawicznie wykryła naszego kaprawego sąsiada czającego się z siatką płotu i poleciała dać mu głośną odprawę. Tak, Vista z pewnością nie jest zbyt karna, ale za to niesamowicie niezależna.

Tamte psy czasem przychodziły do Naszych Ludzi wpychać im głowę w dłonie w najoczywistszym geście domagania się pieszczot, ale Uranka i ja utrzymywaliśmy większy dystans. Tak samo jednak suki, jak i my, układaliśmy się na drzemkę tylko pod nogami Naszych. Na spacerach za to pięć psów biegało często razem, poszukując rzuconego kija i próbując go sobie wzajemnie wydrzeć, kiedy już został przez jednego znaleziony, na co znalazca reagował ucieczką ze wszystkich sił albo unikowymi skrętami tułowia. W tej zabawie momentami można było zapomnieć, kto ma pół roku, a kto lat dwanaście.