On jednak wstał i odbyliśmy rytuał zakładania obroży, po czym poczłapałem z Uranią za Nim, aby, kiedy kręcił się po domu odsłaniając okna, wrócić do drzemki. Niebawem jednak zajęliśmy pozycje wyjściowe w sieni i otwarły się drzwi na ogród. Na tarasie czekały na nas wszystkich Ogrodówki - dwie bure kotki, z którymi, biorąc pod uwagę całe znane nam kocie towarzystwo, mamy najbardziej harmonijne relacje. Nic więc dziwnego, że po krótkim ocieranio-witaniu się z nami, dały Mu znać mową ciała, że oczekują napełnienia miski stojącej na tarasowym stole.
Urania i ja w tym czasie rozwiązywaliśmy dylemat, czy wychodzić na przemoczoną trawę. Ponieważ jednak akurat nie padało, ruszyliśmy za Nim. Wyszło na to, że zabawy nie będzie i mamy tylko skorzystać z toalety, bo On chodził po ogrodzie nie zabrawszy ze sobą żadnych przedmiotów. Próbowałem Mu pokazać, że to nie stanowi przeszkody - wyrwałem nawet z ziemi bardzo atrakcyjny korzonek, ale w końcu dałem spokój i wróciliśmy na taras, a stąd po wytarciu łap do domu.
W domu jednak nie dawałem za wygraną i wymownie stanąłem po stojącym na blacie pudełkiem z zabawkami, co skłoniło Go wreszcie do poszarpania się z nami jedną z nich. Zabawa jednak szybko wyczerpała Jego siły, chociaż staraliśmy się je oboje podtrzymać, jak mogliśmy najlepiej: Urania niby-groźnym warczeniem, a ja radosnym i odbijającym się w całym domu szczekaniem. W tej sytuacji jeszcze tylko coś przekąsiliśmy - On coś z lodówki (dał nam do oblizania palce), a my trochę chrupek, i mogliśmy powrócić do przerwanego wypoczynku.