
Kiedy w tych dniach spadło więcej śniegu, On orzekł, że ma dosyć ślizgania się na śródpolnych wertepach i na razie będzie zabierał nas na poranny spacer do parku w miasteczku. Park jest niewielki, ma jeden większy trawiasty teren otoczony chodnikiem, drugi mniejszy stykający się z tamtym rogiem oraz zadrzewione wzgórze, gdzie o świcie rozlega się krakanie budzących się gawronów.
Zawsze spotykamy w parku inne psy z ludźmi, a niektóre już znamy z widzenia. Boksera jego pan chwyta na smycz, kiedy tylko widzi, że nadchodzimy. Duży żółty mieszaniec z na wpół stojącymi uszami jest prowadzany przez kobietę na prawdziwym sznurku. Ze dwa razy widzieliśmy czarnego misiowatego olbrzyma robiącego rundę na uwięzi wokół większego trawnika. Tylko mniejsze pieski mają darowane przez właścicieli więcej swobody, ale niech no na horyzoncie pojawi się inny pies – natychmiast ich pan wzmaga czujność, przywołuje je, lub z braku reakcji dogania, a często natychmiast bierze na uwięź.
Niektórzy, jakby pragnąc w ogóle uniknąć jakichkolwiek spotkań, przemykają się wałem wzdłuż rzeczki przylegającej do parku z przeciwnej strony niż wzgórze. Ostatnio szedł tam smukły pies, czarny z podpaleniami, który poszczekiwał zachęcająco i wyrywał się widząc, że my się bawimy. Nic to nie dało, a jego człowiek utrzymał trajektorię, którą sobie wyznaczył – zuch!
W końcu Uranka postanowiła poznać bliżej kundelka o imieniu Lucky, a może po prostu Laki. Niewykluczone, że Laki jednak reprezentował jakąś rasę, ale z powodu jego lichej postury trudno to było nam na odległość ocenić. Za to o słowie, na które powinien reagować dowiedzieliśmy się natychmiast, ponieważ kiedy Uranka skręciła do niego (ona była luzem, a ja na sznurku), mały podwinąwszy ogon wziął łapy za pas, a jego opiekunowie – dziecko i pani – zaczęli go natychmiast nawoływać po imieniu podniesionym głosem do siebie. On nie reagował, a Uranii jak zwykle starczyło hartu ducha tylko na zagnanie Lakiego na betonowy, nie wiadomo do czego służący w tym parku podest, po czym wróciła do nas. Inni duzi i mali ludzie towarzyszący Lakiemu zaraz zaczęli się skupiać wokół niego jak zwierzęta gospodarskie, więc właściwie Urania najważniejszy cel osiągnęła.
My za to skręciliśmy na wzgórze, gdzie Uranka parę razy podejrzanie przysiadała węsząc trochę i siusiając po kapince. Do auta wróciliśmy okrężną drogą przez wzgórze, byliśmy bardzo grzeczni i szliśmy na luźnej smyczy przy nodze… bo nie spotkaliśmy już żadnych więcej psów! Na zawarcie psich znajomości nie potrzeba dużo czasu, ale ludzie nam tego najczęściej nie ułatwiają.