Pachnące tabletki leżały na skrzyni koło łóżka już od dawna - widać On chciał je mieć na podorędziu. Dotąd nie wzbudzały niczyjego zainteresowania: Można było co najwyżej podejrzewać koty o chęć strącenia szeleszczącego blistra spomiędzy książek na podłogę i zagonienia go w jakiś kącik w symulowanej pogoni za myszą. Lecz nawet to nie następowało. A tymczasem gdzieś tam w Uranii wzmagał się niepohamowany apetyt. Trzymana (nie mam pojęcia dlaczego) na zredukowanych porcjach jadła, Mała wpadła w desperację i kiedy po obwąchaniu tabletki okazały się atrakcyjne, wciągnęła je sobie na łóżko i z zapałem zabrała się do dzieła dłubania w folii. Bubu i ja dołączyliśmy, kiedy Uranka była już dobrze zaawansowana. W każdym razie, kiedy Ona weszła do sypialni, zastała tylko szeleszczące strzępki, z których dokładnie wydobyto zawartość...
Miska z wodą została niedługo potem dokumentnie opróżniona. Wkrótce zjawił się On - przywitał się jak zwykle, ale potem dlaczegoś obwąchiwał nam po kolei pyski. Chyba nie doszukał się oddechu świeższego, niż zwykle, ale po chwili gdzieś pojechał. Gdy wrócił, okazało się, że pragnął zafundować nam płynną ucztę: Wszyscy dostaliśmy po misce krowiego mleka. Chociaż potem miałem wrażenie, że przez cały wieczór byliśmy bacznie obserwowani, to nie miałem pojęcia, czego się spodziewali. W każdym razie nie mam nic przeciwko temu, abyśmy byli pojeni mlekiem częściej, bo długo po jego wypiciu miałem ochotę chodzić zadowolony po domu i szukać Ich wzroku...