Posiliwszy się w ten sposób, podszedłem do dużego stołu i wziąłem górny wiatr… Nic tam nie znalazłem, tylko jakieś papiery i plastiki. Zawróciłem do kuchni, a tu przede wszystkim odsunąłem zasłonkę pod zlewem – tam powinno być wiadro z odpadkami na kompost. Ileż to razy pod Ich nieobecność wygarniałem sobie całą jego zawartość na podłogę, aby do woli buszować w fusach od kawy, skorupkach jajek, obierkach z buraków i tym podobnych frykasach. Ale tym razem znowu było pusto – schowali wiadro na noc przede mną.
Pozostał stół kuchenny, a tu okazało się, że koty już grzebały przy leżącej tam otwartej paczce kruchych ciastek, dzięki czemu przesunęła się ona bliżej krawędzi stołu. Dla wygody zsunąłem wszystko na podłogę i tam jednego po drugim pożarłem herbatniki. Niestety, śladów po tym nie dało się zatrzeć, a zresztą nie zawracałem sobie tym zbytnio głowy – miałem nadzieję, że rano podejrzenie padnie w pierwszym rzędzie na koty: Na pudełku został przecież ich zapach – Oni chyba tyle są w stanie poczuć…
Po dalszym badaniu otoczenia nic więcej w zasięgu mojego nosa nie znalazłem, więc powróciłem do stróżowania, czyli udałem się na spoczynek. Nie do legowiska, ale pod drzwi sypialni naszych gości. Tam spał mały chłopiec, więc postanowiłem zrobić mu niespodziankę i zaraz, kiedy wstanie, poprosić go o zabawę ze mną. Dobranoc. Rano idziemy na śnieg!